Znakomita większość moich znajomych i przyjaciół na wakacje wyjeżdża latem, przeważnie też korzystając przy okazji z ofert biur podróży czy innych raczej zorganizowanych form wypoczynku. O ile jednak jestem w stanie zrozumieć, że ktoś woli mieć jasno określony plan swojego wyjazdu i wiedzieć, gdzie konkretnie danego dnia się wybierze i co zwiedzi, o tyle siedzenie przez dwa tygodnie w jednym i tym samym hotelu albo na plaży jest zwyczajnie nie dla mnie. Może dlatego, że odkąd pamiętam, swoje wyjazdy planuję samodzielnie, bez pomocy biur podróży i jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żebym wrócił z takiego urlopu niezadowolony. Zresztą biura miałyby ze mnie kiepskiego klienta, bo przeważnie staram się wyjechać na początku roku, poza sezonem – dzięki temu oszczędzam trochę pieniędzy, „doładowuję sobie bateryjki” na cały rok z góry, nie prażę się na kilkudziesięciostopniowych upałach, no i przede wszystkim na miejscu nie mam rzeszy turystów, tylko co najwyżej spotykam podobnych do mnie maniaków spędzania urlopu w ciekawy sposób.
Prawdziwa wyspa skarbów
W tym roku zdecydowałem się na wakacje na Malcie, bo po pierwsze lubię historię (a Malcie niejeden większy kraj może historii i zabytków tylko pozazdrościć), po drugie od dłuższego czasu się tam planowałem wybrać, a po trzecie zafascynowała mnie kuchnia maltańska. Postanowiłem na początek pojechać na kilka dni do Valetty, a potem już na spokojnie resztę wakacji spędzić w Mdinie. O noclegi się nie martwiłem, bo w tej kwestii od pewnego czasu korzystam z portalu edom.pl i zawsze znajduję tam dobre oferty. Znalezienie noclegów w Valetcie i w okolicach Mdiny było kwestią kilku kliknięć, zrobiłem rezerwacje, zapłaciłem i przestałem się martwić o dach nad głową. Rzecz jasna plan był tylko szkieletowy, ale z doświadczenia wiem, że innych nie ma sensu tworzyć, bo zawsze się wydarzy coś, co sprawia, że plany ulegają modyfikacji i to czasem znacznej.
Valetta mnie nie zawiodła – miasto jest piękne, robi niesamowite wrażenie i naprawdę się cieszyłem, że jestem tu poza sezonem. Innych turystów było całkiem sporo jak na te porę roku (początek lutego), ale z Polski nie spotkałem akurat nikogo. Wszystkich, którzy się do Valetty wybierają, lojalnie ostrzegam, że miasto jest dosłownie naszpikowane zabytkami i jeśli chcielibyście je tak dokładniej zwiedzić, to trzeba tu przyjechać co najmniej na kilka miesięcy. Dla mnie osobiście obowiązkowym punktem wycieczki był Pałac Wielkiego Mistrza (bardziej ze względu na eksponowaną tam kolekcję broni niż architekturę budynku, choć przyznaję, że wnętrza są piękne), a oprócz tego konkatedra świętego Jana, Narodowe Muzeum Archeologiczne (tu spędziłem cały dzień – warto!) i wszystkie umocnienia, do których tylko dało się wejść.
Powrót do średniowiecza
Po pełnych wrażeń kilku dniach w stolicy Malty przyszedł czas na relaks w malutkim, średniowiecznym miasteczku – Mdinie, które było stolicą kiedyś. Mógłbym pewnie pisać bardzo długo o tym, co tu widziałem, ale najlepszym chyba podsumowaniem będzie zwyczajnie powiedzieć, że tu trzeba koniecznie przyjechać. Mdiny nie da się tak po prostu zwiedzić: tu się wchodzi w inną epokę, jest cicho, spokojnie, praktycznie brak nowoczesnych budynków, a mieszkańców jest ledwie kilkuset. To wszystko sprawia, że się człowiek niesamowicie uspokaja – ja osobiście odpocząłem w Mdinie fantastycznie i wiem już na pewno, że jeśli kiedykolwiek będę miał znów chęć naprawdę odpocząć od zgiełku i tempa normalnego życia, wrócę tu na tydzień czy dwa. I szczerze mówiąc już się nie mogę tego momentu doczekać…
Więc jeśli planujesz wyjazd na Maltę, to polecam bogatą ofertę domów wakacyjnych na www.edom.pl/noclegi/mt/malta/.