Lubię zimę. Naprawdę lubię – pod warunkiem, że choć raz spadnie porządny śnieg i sobie poleży tak chociaż z miesiąc albo dwa, przykrywając to wszystko, co się na powierzchni ziemi nagromadziło przez wszystkie wcześniejsze pory roku. Lubię też zimę dlatego, że jak spadnie taki trochę bardziej mokry śnieg i oblepi gałęzie, to nawet najbrzydszy w Europie (a nie zawahałbym się nawet stwierdzić, że i na świecie) skwer przed moim blokiem wygląda po prostu bajecznie z tymi wszystkimi drzewami jak z baśni o Królowej Śniegu i nie można oderwać oczu od tego widoku.
Ale nie cała zima mi się podoba – na przykład bardzo nie lubię tego fragmentu zimy, w którym się pocę. Konkretniej rzecz biorąc mówię o tym, że jak sobie łażę poza domem na dwudziestostopniowym mrozie, to jest fajnie (lubię mroźną zimę, taką nieprzesadnie, ale jednak mroźną), tylko że niestety czasem muszę gdzieś wejść: do jakiegoś sklepu, do mieszkania znajomych albo do klienta. I się zaczyna: nie mija jakieś dwie, góra trzy sekundy, a ze mnie spływa Niagara potu – nie znam nikogo innego, kto aż tak źle znosi temperatury wyższe niż pokojowa. Nawet mój rodzony brat tak nie ma, a niby te same geny przecież…
Tak czy siak trzeba było coś z tym zrobić, więc nie namyślałem się długo i zastosowałem najprostsze rozwiązanie: postanowiłem kupić jakiś naprawdę dobry antyperspirant. A ponieważ od lat wybieram kosmetyki dla mężczyzn produkcji Nivei, to i antypersa też sobie kupiłem od nich: wierność tej firmie jak dotąd mi się opłacała. No i wiecie co? Nie dość, że się mniej pocę, to jeszcze na dokładkę bardzo ładnie przy tej okazji pachnę – i o to mi chodziło 😀