Tegoroczne lato jest dla mnie na zmianę cudowne i nie do zniesienia, z niewielką przewagą cudowności – wynika ona głównie z tego, że jednak całkiem sporo pada, a wtedy stężenie pyłków w powietrzu drastycznie spada, w związku z czym jestem w stanie względnie normalnie funkcjonować. Tak, tak, moi mili: po trwających przez jakiś czas testach na żywych organizmach okazało się, że dręczy mnie alergia na pyłki…
Jakie konkretnie? A tego to jeszcze tak do końca nie wiem, chociaż udało mi się zawęzić krąg podejrzanych do zaledwie pięciu potencjalnych sprawców: trawy, komosy, pokrzywy, bylicy i cladosporium (to najmniej prawdopodobna przyczyna moich alergicznych dolegliwości, bo nie kojarzę, żebym miał w okolicy jakoś dużo pleśni – ani z tej rodziny, a ni z jakiejkolwiek innej). Pewnie bym w życiu do tego nie doszedł korzystając z „usług” (cudzysłów jest całkowicie nieprzypadkowy i silnie nacechowany sarkazmem) naszej najfantastyczniejszej we Wszechświecie publicznej służby zdrowia, ale już jakiś czas temu równolegle z wizytami u różnej maści „specjalistów alergologów” zacząłem szukać informacji na własną rękę.
Trafiłem na przykład na taką fajną stronkę, na której nie dość, że podane są aktualne poziomy stężenia pyłków różnych roślinek, to jeszcze znalazłem sporo ciekawych informacji i porad na temat tego, jak minimalizować efekty obecności tychże pyłków we wdychanym przeze mnie powietrzu. W życiu bym na ten przykład nie wpadł na to, żeby latem spać przy zamkniętym oknie – zawsze wychodziłem z założenia, że opadająca rosa likwiduje pyłki na noc, a tymczasem okazuje się, że autentycznie zamknięcie okna mi trochę pomogło i po obudzeniu się już nie kicham tak mocno, jak jeszcze nie tak dawno temu…
źródła obrazków: robinloznakphotography.blogspot.com, revellwallpapers.net, contemplativemammoth.wordpress.com