Miałem taką cichutką nadzieję, że uda mi się przetrwać ten miesiąc bez żadnych choróbsk, ale się niestety przeliczyłem – przyplątało się jakieś wredne coś i nie było rady, trzeba było zasuwać do lekarza, żeby się dowiedzieć co to konkretnie za cholerstwo, bo czułem się fatalnie. Zostałem zbadany, zmierzony, zważony, ostukany i osłuchany, a następnie pan doktor wydał wyrok: infekcja wirusowa.
Nie powiem, żebym był jakoś szczególnie zaskoczony, zwłaszcza że jak mi się zdarzało wyruszać w trasę, to przecież nie jechałem na pustynię, tylko zbierałem prątki i inne drobnoustroje z całej Polski. I tak w sumie się dziwię, że nie położyło mnie wcześniej, ale to może dlatego, że starałem się jakoś wspomagać różnymi suplami w rodzaju wapna czy czosnku. Niestety, tym razem to nie wystarczyło.
Szczęśliwie pan doktor okazał się litościwy i rozsądny: stwierdził, że moją infekcję wirusową będziemy na początek zwalczać bez wdrażania antybiotykoterapii, bo po kiego grzyba niepotrzebnie obciążać organizm? Zasugerował mi zakup czegoś przeciwwirusowego w aptece oraz zwiększenie ilości zjadanego przeze mnie czosnku do (jak to określił) „dawki bojowej”, czyli co najmniej pięciu ząbków przez 3 kolejne dni. Ździebko się zestresowałem efektami ubocznymi takiego spożycia, ale czego się nie robi dla zdrowia…
W mojej ulubionej aptece Pani Magister usłyszawszy, że chcę coś przeciwwirusowego, oznajmiła kategorycznie: „Groprinosin” i uprzedzając moje pytanie dodała „bo jest skuteczny”, patrząc na mnie wiele mówiącym wzrokiem. I faktycznie, po kilku dniach kuracji bojowymi dawkami czosnku w połączeniu z Groprinosinem dzisiaj jestem jak nowy, dzięki czemu na spokojnie mogłem wam o tym wszystkim napisać…
źródło grafik: www.nbcnewyork.com, www.urgentcareglendaleca.com, health.thefuntimesguide.com