Każdy, kto tutaj zagląda z chociaż względną regularnością wie dobrze, że samochody robione przez Volvo podobały mi się zawsze i nawet jeśli nie każdy uważam za równie ładny, to doceniam to, że przeważnie są to konstrukcje co najmniej bardzo udane, a często nawet przełomowe. Na najnowszą szwedzką limuzynę klasy premium czekałem z autentyczną niecierpliwością – tym większą, że przecież sama platforma, na której nowy flagowiec został zbudowany, już ujrzała światło dzienne i był to bardzo udany debiut.
Volvo S90 mnie nie zawiodło ani na jotę: goście od Volvo odwalili kawał dobrej designerskiej roboty, a oprócz tego zadbali, żeby w środku S90 było równie wypasione, jak na zewnątrz. Tu dodam tylko, że „wypas” w wykonaniu Volvo oznacza, że normalnie w najuboższej wersji wyposażeniowej ma się w standardzie wszystko, a jak ktoś ma takie widzimisię, to może sobie ten standard poszerzyć i zakupić znacznie, znacznie więcej wyposażenia opcjonalnego.
Bardzo dobrym patentem jest też moim zdaniem i to, że Volvo S90 ma kokpit praktycznie żywcem skopiowany z XC90, co osobiście uznaję za świetny pomysł – jest ergonomiczny, elegancki, praktyczny i po prostu bardzo typowy dla Volvo (w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu).
S90 ma też i tę miłą cechę, że jak na samochód klasy premium jest wózkiem wyjątkowo tanim – troszkę ponad 170 tysięcy złotych za podstawową wersję wyposażeniową uważam za atrakcyjną cenę, zwłaszcza w kontekście faktu, że cała konkurencja ma oferty droższe. Pewnie nawet bym się na poważnie zastanawiał nad kupnem Volvo S90 gdybym miał wystarczający zapas gotówki, ale ponieważ nie mam, to się mogę zachwycać jedynie tym, czego można posmakować na jeździe próbnej i liczyć na cud w postaci niespodziewanego spadku albo wygranej w totka…
źródła grafik: www.theverge.com, www.volvocars.com, www.volvocars.com