Ludzie mają zajawkę na różne rzeczy i ja osobiście bardzo szanuję wszystkich tych, którzy jakąś pasję posiadają, bo się bardzo dużo mogę dowiedzieć nowych rzeczy od takiego kogoś, jeśli tylko zechcę posłuchać tego, co dana osoba ma do powiedzenia. Ostatnio na ten przykład solidnie się dokształciłem z podstaw ogrodnictwa, zasad uprawiania ziemi pod warzywa oraz znacząco poszerzyłem swoje horyzonty w zakresie niezbędnego każdemu szanującemu się działkowcowi oprzyrządowania. A wszystko dzięki mojemu serdecznemu koledze Dominikowi, na którego działce spędziłem miniony weekend.
Rzecz jasna umawialiśmy się nie na jakieś eksternistyczne zajęcia z działkowiczostwa, tylko na normalne, pozbawione ekstrawagancji (za to wzbogacone piwkiem i grillem) spotkanie garstki kumpli na działce u Dominika. W przypadku tego konkretnego kawałka ziemi słowo „działka” nie do końca zresztą oddaje rzeczywistość: fragment pod warzywa jest wydzielony specjalnym, niedużym ogrodzeniem, altanka ma doprowadzoną bieżącą wodę i funkcjonalną kabinę prysznicową (!), a trawnik jest tak wypielęgnowany i idealnie przystrzyżony, że ładniejszego to pewnie nawet przed Białym Domem nie mają. I właśnie w kontekście tego trawnika załapałem się na pokaz możliwości najnowszego nabytku Dominika, czyli oscylacyjnego zraszacza ogrodowego marki Karcher.
Przyjechałem na tyle wcześnie, że na działce był tylko gospodarz, a reszta chłopaków bardziej lub mniej w drodze. Rzeczone ustrojstwo radośnie sobie pracowało na trawniczku. Tylko rzuciłem okiem w jego stronę, a Dominik w momencie zaczął mi tłumaczyć, jak toto działa. Dowiedziałem się, że ma wydajność akurat na średnią działeczkę (czyli około 300 metrów kwadratowych) i kilka rewolucyjnych i absolutnie przełomowych patentów – w tym taki, który pozwala wyłączać poszczególne sekcje tak, że podlewane są tylko te obszary, których sobie zażyczy operator. Dominik pokazał mi też specjalne szpilki do umocowania w ziemi, w które jest wyposażony ten zraszacz ogrodowy po to, żeby ciśnienie przepływającej wody nie miotało nim na lewo i prawo. Okazało się także, że jest tu też absolutnie fantastyczna funkcja, czyli specjalne przesłony pozwalające zmieniać ustawienia zraszacza bez ryzyka, że nas zaleje. I jak znam Dominika, to jeszcze długo by mi opowiadał o tym zraszaczu, ale akurat zaczęli się zjeżdżać pozostali, a oprócz tego wcześniej rozpalony grill właśnie wszedł w fazę „nałóżcie mi mięso, a ja je wam zgrilluję”. No i tak oto zraszacz przegrał z grillem – ale prawdę mówiąc w tamtym momencie niewiele było rzeczy, które mogłyby z nim wygrać…
źródła obrazków: homelk.com, www.ramp.pl, www.motherearthnews.com