Jeśli kiedykolwiek przyjdzie wam do głowy, żeby sobie kupić telefon czy smartfon, co to niby jest odporny na wszystko i spełnia wymagania armii amerykańskiej, chińskiej, rosyjskiej czy dowolnej innej, to siądźcie sobie spokojnie na tyłku, podrapcie się po głowie i na poważnie zastanówcie, czy takie cudo jest wam w ogóle potrzebne. Wiem, co mówię, bo przez dłuższy czas używałem takiego telefonu z racji na swoją pracę – przydaje mi się wbudowana latarka (nie jakiś programowy badziew, tylko solidna superjasna dioda wmontowana w korpus telefonu), o wytrzymałej obudowie nawet nie wspomnę. No więc miałem sobie swój superodporny-na-wszystko telefon i co jakiś czas weryfikowałem przechwałki producenta: a to go zrzuciłem z dużej wysokości, a to przejechałem po nim samochodem, a to na przykład kąpałem się mając go na dnie wanny, tarzałem go w błocie, kopałem nim dołki w piasku i ziemi, tego typu historie. I nic, przetrwał – zrobiła się tylko jedna nieznaczna ryska na ekraniku i tyle. Nie macie pojęcia, jaki byłem szczęśliwy, że taki dobry zakup sobie zafundowałem (a ładnych parę stówek kosztowało mnie to cacko).

Szczęście jednak się skończyło nie tak dawno temu, bo przyjechał do mnie do centralnej Polski brat z wizytą. Do wizyty w gratisie dołączony był mój bardzo małoletni (i bardzo łebski jak na swój wiek) bratanek. Nic strasznego, bo obu lubię, ale któregoś dnia musieliśmy z maluchem zostać sami, bo brat miał jakąś arcyważną sprawę do załatwienia, a do urzędu z dzieciakiem nie chciał się wybierać – i ja doskonale go rozumiem: samemu ciężko wytrzymać, a co dopiero z wszędobylskim potomkiem. Zostaliśmy więc i bawiliśmy się przednio do chwili, kiedy w chwili słabości dałem dzieciakowi do zabawy mój superodporny telefon myśląc, że przecież ślina jest prawie jak woda, więc nic mu nie będzie (telefonowi znaczy się). Błąd. Błąd z rodzaju tych, na których człowiek się naprawdę uczy – mój telefon wprawdzie nadal działa, ale po wszamaniu go przez bratanka i wypluciu resztek specjalnej gumowo-jakiejśtam powłoki przestał być wodo-, kurzo-, i wszystkoinnoodporny. Refleksja poniewczasie mnie naszła, że przecież normalnego smartfona bym do zabawy nie oddał… Jeśli więc ktoś z was ma telefon takiego wszystkoodpornego typu, to pamiętajcie, proszę, że producenci telefonów najwyraźniej nie biorą pod uwagę opcji dorwania telefonu przez malucha i że żadna wzmacniana kevlarem czy czym tam jeszcze guma nie ma szans w starciu z zębami ambitnego i wypełnionego energią po czubek czapeczki rocznego dziecka…