Wychodzi na to, że nadal da się mnie zaskoczyć przy pomocy nietypowego pojazdu mechanicznego, a tym razem sprawa jest o tyle ciekawsza, że konstrukcja, o której mówię, ma już niemal 10 lat – pierwszy raz ujrzała światło dzienne na Targach Samochodowych w Genewie w 2008 roku. Nazywa się toto sQuba i gdyby było zwykłym samochodem, pewnie nie zwróciłbym na niego szczególnej uwagi: ot, kolejna całkiem zgrabna maszynka dla bogatych zrobiona na Lotusie Elise. Ale sQuba nie tylko jeździ. Może też pływać. I to nie tylko po powierzchni wody.
W pierwszej chwili pomyślałem, że to ściema, ale nie – ten wózek naprawdę może pływać w zanurzeniu. Do 10 metrów schodzi pod wodę, a napędzają go 2 silniki strumieniowe. Nie pływa superszybko, bo ledwie 3 km/h, ale pokażcie mi dowolny inny samochód zdolny do jazdy po lądzie, który jest w stanie zrobić to samo…
Żeby nie było, to sQuba całkiem znośnie sobie radzi na drodze: od 0 do 100 km/h przyspiesza w 7,1 sekundy, a maksymalnie jeździ 120 km/h. Mało? Może, ale weźcie pod uwagę, że te osiągi zapewniają silniki elektryczne, bo innych sQuba nie ma. Troszkę inaczej się teraz na to patrzy, prawda?
Oczywiście żeby sobie tym samochodem popływać pod wodą, trzeba mieć jak oddychać, więc sQuba ma w standardzie maski tlenowe dla kierowcy i pasażera, a na dokładkę się samodzielnie wynurzy, jeśli będzie mieć pusty kokpit. Jak nic idealne auto na długie wakacje na którymś pojezierzu, chociaż konstruktor (Frank Rinderknecht) przewidział, że ktoś może chcieć sobie pośmigać po morzach i oceanach, w związku z czym sQuba słonej wody się nie boi i jest na nią całkowicie odporny. Jedynym minusem jest cena: ździebko ponad 1,5 miliona dolarów, więc generalnie poza zasięgiem zwykłych pożeraczy razowca…
źródło obrazków: rinspeed.eu