O polskiej służbie zdrowia da się powiedzieć bardzo dużo i niekoniecznie w superlatywach (NFZ? Naprawdę?), ale to, że system jest – nomen omen – chory jeszcze nie znaczy, że ludzie pracujący w przychodniach i szpitalach to sami imbecyle bez wykształcenia i elementarnej wiedzy medycznej. Wręcz przeciwnie. Uwierzcie, że wiem o tym aż za dobrze z autopsji, bo chociaż zdrowie mi szwankuje dopiero od względnie niedawna i niekoniecznie drastycznie, to jednak się po lekarzach trochę już w życiu nabiegałem. A w stolycy mam wszelkiej maści zakładów opieki zdrowotnej do wyboru, do koloru.
Rzecz jasna nie wszędzie warto pójść, o czym się już parę razy przekonałem, ale mimo to nadal twierdzę, że tych dobrych lekarzy i farmaceutów jest więcej niż mniej. Najlepszy przykład mam bardzo blisko, bo w mojej ulubionej aptece nieopodal bloku pracuje Pani Magister, która może i nie jest najmilszym człowiekiem pod słońcem, ale za to pomogła mi już tyle razy, że nie policzę. Wie na przykład, do jakiego specjalisty człowieka wysłać i nigdy się na jej radach nie zawiodłem. Ale sama też się zna na rzeczy. Przykład? Proszę bardzo.
Gdzieś na początku miesiąca przylazłem do apteki łzawiąc jak zepsuty prysznic i poprosiłem o coś na alergię, bo akurat pyliły jakieś trawy czy inny badziew. A Pani Magister mnie pyta, czy aby przypadkiem dobrze sypiam. No to mówię, że nie, bo jak się tak marnie czuję, to trudno spokojnie kimać i znów proszę o jakiś antyalergen. W odpowiedzi słyszę: „Kręci się w głowie?” Już solidnie wpieniony mówię zgodnie z prawdą, że się kręci jak karuzela w wesołym miasteczku, ale tylko czasem i powtarzam prośbę o jakiś porządny specyfik, żeby mnie na nogi postawiło. Pani Magister bez słowa sięgnęła do szuflady, wyciągnęła spore pudełko, powiedziała „Brać przez parę dni po tabletce, powinno pomóc. Jak nie, to wyślemy do lekarza.”
Wiecie, co dostałem? Vigor UP. Suplement diety, z tych co to mają w składzie pierdylion różnych rzeczy. No to się poważnie zbulwersowałem i pytam „Na co to? Na alergię!?” A Pani Magister popatrzyła na mnie takim specjalnym wzrokiem, zarezerwowanym chyba wyłącznie dla szczególnych przypadków, i mówi: „Na niedobór witaminy B2. I innych. Więcej ryb i warzyw jeść, kilka jaj na tydzień, maślankę pić też nie zaszkodzi. Do widzenia.” Polazłem do domu, zeżarłem supla, zapiłem maślanką, na kolację wszamałem jajecznicę i… pomogło. Następnego dnia się czułem już ciut lepiej, a po kilku faktycznie przeszło. Co miałem robić, poszedłem, przeprosiłem Panią Magister za nerwy i podziękowałem za pomoc. I następnym razem się już nie będę wpieniał jak dzieciak, tylko posłucham mądrzejszych…
źródła obrazków: www.washington.edu, www.healthista.com, www.mnn.com