Jak sobie czasem patrzę na to, co wyprawiają kierowcy na drodze, to mi się włos jeży na łepetynie – nie żebym sam był jakimś szczególnie wybitnym kierowcą, ale z jakiegoś powodu jak dotąd udało mi się nie tylko nie spowodować wypadku, ale i przy okazji w żadnym nie uczestniczyć. I to pomimo przynajmniej kilka razy podejmowanych prób ze strony różnych nabuzowanych testosteronem czy innymi dopalaczami durniów, którym się wydawało, że jeżdżenie bejcą sprawia, że stają się nieśmiertelni…
Mniejsza o to – idiotów na polskich drogach nie brakowało, nie brakuje i raczej nie zabraknie, czego bardzo smutnym dowodem są statystyki z wypadków. I chociaż osobiście nie do końca wierzę, że rok 2020 będzie w jakiś szczególny sposób inny pod tym względem, to mam przynajmniej nadzieję, że wreszcie idea montowania w każdym samochodzie czegoś w rodzaju samolotowej czarnej skrzynki upowszechni się jak najszybciej. I wejdzie w życie.
Powód jest banalnie prosty: jak spadnie samolot, to po znalezieniu czarnych skrzynek i sprawdzeniu zawartości wiadomo, jaka była przyczyna katastrofy – a przynajmniej można w miarę konkretnie określić winnego. W przełożeniu na samochody przydałoby się to chyba nawet bardziej: póki co do ubezpieczycieli trafiają tony papierów naszpikowane takimi czasem bzdurami (szumnie nazywa się to „zeznania uczestników wypadku” czy jakoś podobnie), że aż się chce płakać. Ludzie wymyślają niestworzone rzeczy tylko po to, żeby dostać odszkodowanie z ubezpieczenia, a towarzystwo ubezpieczeniowe mało kiedy ma możliwość zweryfikowania, kto tak naprawdę zawinił.
Ale może już niedługo się to zmieni: na mniej więcej 2020 rok przewidywane jest, że znakomita większość poruszających się po drogach aut będzie wyposażona w elektronikę i systemy, dzięki którym bez większego problemu uda się konkretnie wskazać sprawcę danego wypadku. I szkoda tylko, że trzeba na to czekać jeszcze kilka długich lat…
źródło obrazka: www.comparethebox.com, www.wired.com, www.aliexpress.com