Nie wiem, jak często zdarza się Wam zmodyfikować noworoczne postanowienie dodając do niego kolejne, wymagające jeszcze więcej wysiłku, ale ja tak właśnie zrobiłem. Znaczy tak naprawdę dokonałem jego logicznego rozwinięcia – do zredukowanego poziomu spożywanej soli najzwyczajniej w świecie dodałem zdrowsze odżywianie się tak w ogóle. Na upartego można nawet powiedzieć, że przeszedłem na dietę, tylko że przeważnie się przechodzi na dietę po to, żeby zgubić jakieś nadmiarowe kilogramy. W moim przypadku nie ma w sumie o czym gadać, bo nie mam nadwagi ani nic takiego, mam za to kalkulator 🙂
Jak się ma jedno do drugiego? Ano, matematyka pokazuje, że odkąd kupuję więcej warzyw, owoców i ogólnie nieprzetworzonego żarcia, które sobie muszę jakoś tam w domu upichcić, bardzo konkretnie zmniejszyły mi się wydatki na jedzenie – przeważnie szło mi na to coś około 700-800 złotych. Teraz za to w skali miesiąca wydaję góra kilkaset złotych i to z uwzględnieniem wszelkiego rodzaju ekstrawagancji w rodzaju piwa czy innych słodyczy. Genialna sprawa, naprawdę. Skąd wiem, że na miesiąc tyle mi idzie? Bo zacząłem w połowie stycznia 🙂
Pozytywnym rykoszetem tej sytuacji jest to, że wreszcie na coś mi się przydają książki kucharskie, a w domu mam ich kilka (sól z przepisów zastępuję odpowiednimi przyprawami, zresztą odkąd jej prawie nie używam, to wcale mi jej jakoś nie brakuje). Tyle tylko, że do tej pory nie bardzo miałem jak z nich korzystać, bo przeważnie jadłem w trasie, na mieście, albo kupowałem gotowe żarcie w garmażerce. Teraz za to mogę potestować nie tylko polską czy azjatycką kuchnię, ale i na ten przykład gruzińską i każdą inną, na którą przyjdzie mi ochota – Internet przecież jest wielki 🙂
źródło obrazka: ocdn.eu