W mojej robocie upały nie są czymś, co jakoś straszliwie przeszkadza czy uniemożliwia cokolwiek, ale daje się odczuć, że zleceń mam ostatnio jakby mniej. Wcale się nie dziwię, bo chwilami naprawdę jest dość niehumanitarnie, ale nie zmienia to ani odrobinę faktu, że jak nie mam roboty, to i z kasą troszkę słabiej. A ponieważ od jakiegoś czasu żadne konkretne zlecenie się nie trafiło, tylko sama drobnica (a wydatki przecież są cały czas), to i pieniądze z konta całkiem skutecznie wyparowały. Na szczęście jeszcze nie całe, ale jak mawiają dentyści, zauważyłem dość spory ubytek…
Wszyscy ci, którzy mnie choć trochę znają, wiedzą bardzo dobrze, że nie jestem typem kolesia, który jak mu się kasa skończy, to siądzie na czterech literach i będzie czekał na pomoc z nieba. To nie mój styl, ani trochę. Ja, jak tylko sobie uświadomiłem, że jeszcze z tydzień czy dwa i z kasą będzie kruchutko, zgłosiłem się do mojego ulubionego źródła finansowania nagłych przypadków losowych, czyli prościej mówiąc do firmy chwilówkowej pod tytułem Vivus.
Naprawdę nie chce mi się teraz po raz n-ty wyjaśniać, dlaczego biorę chwilówki, ale dla tych, którzy zaczęli czytać mojego bloga akurat dziś i akurat od tego wpisu (gdzie byliście do tej pory…?) mam następujące objaśnienie. Chwilówki wcale nie są takie drogie, jak przywykło się uważać, a jeśli się mądrze i rozsądnie z nich korzysta (czego większość Polaków niestety nie potrafi), to pożyczka bez zaświadczeń w firmie chwilówkowej jest opcją bez porównania wygodniejszą niż jakikolwiek bank – zarówno pod względem szybkości dostępu do pożyczonej kasy, jak i ilości wymaganych formalności.
Biorę je więc, brałem i będę brał, bo jak dla mnie nie ma lepszego rozwiązania: pożyczka bez zaświadczeń to nadal coś, co w bankach funkcjonuje na płaszczyźnie czysto teoretycznej i raczej do rzeczywistości nie trafi. A firmy chwilówkowe w rodzaju Vivusa są jak najbardziej realne, mają się świetnie i przesyłają mi kasę na konto w ciągu 15 minut. Sami wyciągnijcie wnioski…