
Przedłużające się letnie upały dały się solidnie we znaki wszystkim, ale nigdy w życiu nie przypuszczałem, że dzięki konieczności przetrwania dosyć absurdalnych jak na Polskę temperatur przy zerowej wilgotności powietrza zaoszczędzę ładnych parę groszy. I nie mówię o niekupowaniu sobie wody czy jakichś środków chłodzących pod postacią bardziej lub mniej płynną, tylko o oszczędnościach na poziomie całego mojego „gospodarstwa domowego”.
Sprawa niby prościutka: są upały, więc jeśli w domu jest chłodno, to człowiek więcej tam siedzi i nie wyściubia nosa na zewnątrz, jeśli nie musi. Ze mną przynajmniej tak właśnie było, a z tego co zauważyłem, z większością sąsiadów podobnie. Minus jest jednak taki, że zużycie prądu wtedy rośnie, a przecież wszyscy grzecznie prosili, żeby redukować. Ja zacząłem szukać opcji na zmniejszenie zużycia i nic szczególnie mądrego nie wymyśliłem, ale za to odkryłem, że mogę sobie zmienić dostarczyciela energii elektrycznej i to naprawdę bez wielkiego wysiłku.

Dłuższą chwilę zajęło mi zorientowanie się, że najsensowniejsza tania oferta na prąd to propozycja od RWE, ale jak już to wyhaczyłem, dalej poszło jak błyskawica: wypełniłem wymagane świstki, złożyłem dokumenty i podpisałem umowy w RWE, no a teraz sobie grzecznie czekam, aż całą resztę formalności załatwią za mnie. Minus (o ile można tak powiedzieć) tej sytuacji dostrzegłem tylko jeden, a mianowicie taki, że muszę jeszcze odczekać aż upłynie standardowy okres wypowiedzenia umowy z poprzednim dostawcą prądu, co znaczy, że jeszcze przez miesiąc moja taryfa za prąd będzie nadal taka sama, jak przez wszystkie lata do tej pory. Na szczęście jestem całkiem cierpliwym człowiekiem, a perspektywa urwania ładnych paru groszy na rachunkach za prąd bardzo mnie ucieszyła. Tak bardzo, że nawet upały przestały mi jakoś mocno dokuczać…