Dosłownie parę dni temu pisałem o tym, że warto pojechać do Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie, ale w kontekście ostatnich newsów wychodzi, że jak nic sam się będę musiał znów tam wybrać, bo nagle stało się jeszcze bardziej warto. Powód? Nie wiem, czy wiecie, ale właśnie Polska stała się trzecim miejscem w Europie i szóstym na świecie pod względem możliwości obejrzenia na własne oczy lekkiego bombowca Douglas DB-7 z okresu II wojny światowej, po tej stronie oceanu bardziej znanego jako A-20 Boston (pod taką nazwą służył w radzieckich dywizjonach lotniczych). Sprawa jest o tyle ciekawa, że zachowany w fantastycznym stanie wrak takiego samolotu został przypadkowo odkryty kilka kilometrów od polskiego brzegu w Bałtyku i już pod koniec ubiegłego roku były podejmowane próby wydobycia, które jednak zakończyły się niepowodzeniem (powodem były fatalne warunki pogodowe). Niby zapowiadano wydobycie na wiosnę, ale śledziłem temat uważnie i nic, cisza. Aż do teraz – okazało się, że jeszcze w sierpniu nurkowie oczyścili, co się dało (według informacji ponad 160 ton piachu i mułu trzeba było przemieścić, żeby w ogóle wrak przygotować do podniesienia z dna!) i na początku października wyciągnęli.
Po dwóch dniach pobytu na gdyńskim nabrzeżu Boston został przewieziony do Krakowa, gdzie jest oczyszczany i przygotowywany do pokazania szerszej publiczności i powiem szczerze, że jak tylko pojawi się informacja, że można go oglądać na ekspozycji muzeum, to od razu rzucam wszystko i jadę zobaczyć to cudo. Nie mam pojęcia, jaką ostatecznie formę przyjmie ekspozycja, bo póki co mówi się dość ogólnikowo o „odrestaurowaniu” samolotu i o „poddaniu procesowi konserwatorskiemu”, ale nawet gdyby miał być wystawiony w swojej obecnej postaci, to i tak będzie to dla mnie piękny widok, chociaż najbardziej mi się marzy, żeby spece odbudowali go na tyle, żeby przestał wyglądać jak wrak…