Na liczniku właśnie stuknęło mi 10 tysięcy kilometrów przejechanych w moim nowym dyliżansie, najwyższa więc pora podzielić się z Wami garścią kolejnych doniesień na temat wrażeń z jazdy. Najprawdopodobniej nikogo jakoś szczególnie nie zaskoczę stwierdzeniem, że Dacia Lodgy nadal mi się podoba i że jestem z niej zadowolony, ale udało mi się też odkryć kilka mankamentów, które mogą niektórym ociupinkę przeszkadzać. Zanim jednak o nich szerzej napiszę, chciałbym wspomnieć o kolejnych zaletach, które odkryłem ostatnio.

Najważniejsza z nich to fakt, że moja Dacia posiada gniazdo USB – coś, o czym w Wołdze mogłem sobie tylko pomarzyć. I dzięki temu małemu cudowi techniki w trasie zamiast słuchać jakiegoś durnego bitu czy jakichś wymądrzających się redaktorków radiowych włączam sobie audiobooka i jest pięknie. I nie tylko literaturę piękną, ale na przykład też „Sensacje XX wieku” Wołoszańskiego, co ma ten plus, że się dowiaduję masę ciekawych rzeczy i tę wadę, że lektor czyta tak monotonnie, że nadaje się w zasadzie wyłącznie do jazdy po mieście, bo w trasie od razu działa jak Kaszpirowski.*

Za spory minus konstrukcyjny Dacii Lodgy muszę natomiast uznać schowek zamontowany pod deską rozdzielczą po stronie pasażera. Wychodzi na to, że wymyślał go jakiś koleś z wyjątkowo krótkimi nogami, bo ktoś taki jak ja, z pełnowymiarowymi kończynami, już po półgodzinie się męczy i zaczynają boleć go kolana – oczywiście o ile nie odsunie się siedzenia do tyłu na tyle, że osoba za nami nie ma gdzie wcisnąć swoich odnóży. Skąd to wiem? Po prostu dałem się namówić na dwustukilometrową wycieczkę, podczas której nie prowadziłem, więc siłą rzeczy zająłem miejsce pasażera z przodu, żeby moja pani szofer się nie poczuła dotknięta 🙂
—————————-
* Tym, którzy nie kojarzą nazwiska „Kaszpirowski” polecam konsultacje z Waszą ukochaną maszynką do odpowiadania na pytania dowolnego rodzaju 🙂
źródła obrazków: favecar.co, v10.pl, largus.fr