Ponieważ na Warsaw Motor Show w tym roku miałem przysłowiowy rzut beretem, to się pofatygowałem i nawiedziłem miejsce osobiście. Różnych różności do zobaczenia, powąchania, dotknięcia i pooglądania było mnóstwo i nie powiem, byłem pod wrażeniem organizacji – czułem się dopieszczony zwłaszcza różnego rodzaju perełkami w stylu najnowszej Tesli Model S, Mercedesa AMG-GT czy Mercedesa SLS. Ale najbardziej się podjarałem, jak się natknąłem na nasz własny, polski supersamochód.
Arrinera Hussarya. Już sama nazwa mówi praktycznie wszystko o tym wózku, a jak się go zobaczy z bliska, to już w ogóle jest coś niesamowitego. Najbardziej mi szkoda tylko tych wszystkich niedowiarków, którzy powtarzali, że to ściema, podpucha, że nic z tego nie wyjdzie, że nie ma prawa istnieć coś takiego, jak konkurencyjny supersamochód opracowany i zbudowany w Polsce i tak dalej. No więc właśnie wam, drodzy płaczkowie i malkontenci, uprzejmie donoszę, że jest. Że się udało i że sprawuje się świetnie – nawet lepiej może, niż zakładano.
Hussarya ma się na tyle dobrze, że producent zapowiedział nawet, że będzie opracowywać model GT4 na potrzeby udziału tego samochodu w wyścigach torowych. Nawet nie tyle opracowywać, co dopracowywać, bo debiut jest przewidziany na styczeń 2016. Nowa wersja Hussaryi będzie mieć silnik 6,2 litra w układzie V8, generujący 450 KM mocy i 580 Nm momentu obrotowego, czyli przynajmniej w założeniu wystarczająco, by nawiązać równorzędną walkę z obecnymi tuzami. A najbardziej rozwaliło mnie to, że plan jest taki, żeby ten wózek obsługiwała polska ekipa techniczna, a za kierownicą żeby siedzieli polscy kierowcy. I takie podejście do patriotyzmu to ja rozumiem i popieram!