Pierwszy kwartał roku to dla mnie zwykle dość dziwny czas – roboty zdecydowanie mniej, więc mam czas na zajęcie się różnymi zaległymi rzeczami z ubiegłych miesięcy, ale też mam mnóstwo wydatków, więc z płynnością budżetu bywa różnie. W tym roku już w ogóle sprawa jest generalnie beznadziejna, bo przecież kupuję samochód (zdecydowałem się ostatecznie i za parę dni napiszę o moim nowym dyliżansie trochę więcej), trochę pomogłem bratu dopóki się z ZUS-em nie dogada, no i się finanse solidnie skurczyły. Na tyle, że przyszła pora znów skorzystać z usług moich ulubionych pozabankowców z Vivusa.
Od chwili, kiedy wziąłem u nich pierwszą pożyczkę (która była całkiem za darmo), minęła już dłuższa chwila i chociaż teraz już spłacam zaciągnięte pożyczki z odsetkami, to z mojej perspektywy jest to bardzo opłacalne. Pytacie dlaczego? Odpowiedź jest banalnie prosta: bo nie mam umowy o pracę, więc dla prawie każdego banku jestem tylko kolejnym upierdliwcem, który chce od nich wyłudzić kasę nie mając dochodów. Ja rzecz jasna mam całkiem sensowny przychód, ale że mogę się podeprzeć jedynie umowami o dzieło, to banki nie traktują mnie poważnie.
Papierologia, z którą musiałbym się uporać, chcąc pożyczyć głupi 1000 złotych jest tak czasochłonna i skomplikowana, że zwyczajnie mi się to nie opłaca. Zwłaszcza, że w Vivusie o pożyczkę sobie wnioskuję online, decyzję dostaję po kilkunastu minutach, a pieniądze niedługo później. Prosto, łatwo i przyjemnie. I dlatego właśnie nie dam się przekonać, że banki są lepsze, bo dla mnie nie są. Może kiedyś będą, ale to chyba jeszcze potrwa długie lata, zanim bankowe procedury się uproszczą na tyle, żeby stanowiło to konkurencję dla pożyczkodawców pozabankowych.
źródło obrazka: personalmoneyservice.com