Jak znam życie, to nikt (albo prawie nikt) mi nie uwierzy, że naprawdę lubię swoją pracę, no bo przecież generalnie polega ona na jeżdżeniu po Polsce po kilkaset i więcej kilometrów jednego dnia po to tylko, żeby na miejscu popracować tak z godzinkę czy dwie. Makabra, prawda? Może i tak, ale nie dla mnie. Ja to lubię. Po prostu.
Mało tego: możecie mi wierzyć albo nie, ale mnie na przykład nigdy się nie nudzi w trasie, i to nie tylko dlatego, że nie zawsze jadę gdzieś sam (autostopowicze miewają naprawdę ciekawe historie do opowiedzenia). Nie nudzi mi się też i dlatego, że niektóre osoby odpowiedzialne za nadawanie nazw miejscowościom w mojej pięknej ojczyźnie wykazały się swego czasu inwencją i czymś jeszcze, co bardzo trudno zdefiniować, ale co budzi mą wielką radość. Nie wierzycie? A przejeżdżaliście kiedykolwiek przez Borki-Kosiorki? Albo Dzbądz? Baby-Towarzystwo? Albo na przykład obok drogowskazu mówiącego, że po jednej stronie drogi jest Uszczyn, a po drugiej Podkałek? No właśnie…
Tak czy siak, nowych, bardziej lub mniej urokliwych nazw miejscowości odkrywam podczas każdej praktycznie trasy co najmniej kilka, chociaż oczywiście mam swojego absolutnie niekwestionowanego faworyta. I nie jest to żadna Ameryka, Pustynia, Rumunki Stare czy Szczęście, ani nawet na wpół mityczny Szczebrzeszyn (który jednak naprawdę istnieje i nie został wymyślony przez pewnego znanego wszystkim autora wierszy), tylko niewielka wioseczka w Wielkopolsce o budzącej grozę nazwie… Małachowo-Złych Miejsc!
Tak, tak, to autentyczna nazwa. Jak na razie nie odkryłem w Polsce miejscowości, która nazywałaby się ciekawiej, ale z drugiej strony podróżuję po kraju dopiero od jakiejś dekady i nie zdołałem zjeździć wszystkich tysięcy kilometrów dróg i dróżek, które nie są główne. Kolejna trasa czeka mnie już niedługo i obiecuję, że jeśli w jej trakcie wypatrzę jakąś ciekawą nazwę, to się nią z wami podzielę.