Pamiętacie, jak kilka dni temu pisałem o tym, że przygarnąłem Mordę? No więc uprzejmie donoszę, że Morda jest kocurem (zostało to zweryfikowane przez weterynarza, który przy tej okazji też mi zwierzaka zaszczepił) i zadomowił się na nowej miejscówce błyskawicznie. Nie mam pojęcia, gdzie Morda mieszkał wcześniej, ale najbardziej pasuje mu spanie na moim skórzanym krześle obrotowym, stojącym przy biurku. Ewentualnie na półce pod telewizorem (bo na telewizorze się nie da, za wąski. Morda zdołał to sprawdzić już pierwszego dnia).

Żeby nie było: to nie jest pierwszy kot, z którym mam do czynienia we własnym domu. Tyle tylko, że tamte koty pamiętam już jako dorosłe, a dom był generalnie moich rodziców, można więc przyjąć, że jest to mimo wszystko sytuacja nowa. Nigdy na przykład nie wpadłbym na to, że żywienie kotów polega na czymś więcej niż na wrzuceniu do jednej miski jakiejśtam karmy z puszki czy z worka i nalaniu wody do drugiej, żeby futro miało co pić (i rozchlapywać przy okazji po całej chałupie).

Morda oczywiście nie ma pojęcia o tym, że na tym etapie życia są mu potrzebne różne minerały, witaminy i przede wszystkim pieruńskie ilości białka (no bo musi z czegoś masę nabijać), ale posłusznie wpiernicza wszystko, co mu wrzucam do michy. A wiem, co mu wrzucać, bo sobie poczytałem w Internecie – jest na przykład taka całkiem fajna stronka Puriny poświęcona właśnie temu, co w karmie kota powinno być, a czego nie. Podczas lektury znajdujących się tam informacji naszła mnie tylko taka drobna refleksja, że generalnie rzecz biorąc Morda będzie się odżywiał lepiej ode mnie, przynajmniej jeśli chodzi o balans pożywienia pod względem zawartości poszczególnych składników odżywczych. Wielka szkoda, że nikt jeszcze nie opracował takiej pełnowartościowej suchej karmy dla ludzi na przykład, bo osobiście na pewno bym ją kupował i jadł. Ze swojej własnej miski.
źródła obrazków: latimesblogs.latimes.com, pictures-of-cats.org, brierpatchcats.blogspot.com