Jeszcze w tamtym roku najbardziej podobało mi się takie lato, kiedy jest nieszczególnie gorąco, słoneczko się przez chociaż jedną trzecią dnia chowa za chmurami, a na zewnątrz panują temperatury rzędu 20-25 stopni Celsjusza. Głównie ze względu na to, że jeździłem wtedy Wołgą, która z klimatyzacją miała tyle wspólnego, że czasem parkowałem obok aut w nią wyposażonych. Teraz mam samochód z całkiem sensowną klimą, więc niby problemu nie ma. Tyle tylko, że jak na złość w tym roku akurat wykryłem u siebie alergię na coś więcej, niż tylko ludzką głupotę, więc wolałbym, żeby przez całe lato lał deszcz…
Póki co nie mam jeszcze pojęcia, o co chodzi, bo chociaż zrobiłem sobie testy alergiczne i to w wersji rozszerzonej (chyba 32 czynniki badają czy coś koło tego), to oczywiście nic nie wykazały. Dopóki siedzę w domu wszystko jest w miarę dobrze, ale wystarczy, że pojadę za miasto na łono natury i się zaczyna tragedia – nos zatkany tak, że się oddychać nie da, łepetyna boli i kicham chyba ze 30 razy na minutę, po prostu masakra jakaś.
Ponieważ jednak jaśnie państwo doktorstwo z publicznej służby zdrowia uznało mnie za symulanta i hipochondryka, postanowiłem się sam wykurować przynajmniej na tyle, żeby względnie normalnie funkcjonować (zwłaszcza w trasie) dopóki to cholerstwo, na które jestem uczulony, nie zniknie z atmosfery.
Polazłem do apteki, poradziłem się Pani Magister (wielkich liter używam całkowicie celowo, ale więcej o tym przy innej okazji) i kupiłem najzwyczajniejsze w świecie tabletki na katar marki Sudafed. I wiecie, że pomogło? Znaczy nadal kicham, ale nos mam odetkany i głowa już mnie nie boli, więc jakoś dotrwam do końca sezonu alergicznego. Zastanawiam się tylko, czy kiedykolwiek się dowiem, na co tak naprawdę mam alergię, bo od Pani Magister się dowiedziałem, że alergenów jest od groma i jeszcze trochę, a testów nie…
źródła obrazków: mojealergie.pl, na-pulpit.com