Miałem pisać więcej o mojej nowej Dacii jakoś później, ale tak się dziwnie poskładało, że już przejeździłem nią po Polsce prawie 2500 kilometrów i mogę się już w miarę konkretnie wypowiedzieć na temat wrażeń. A kilka ich mam, prawdę powiedziawszy.
Zacznę może od tego, że czuję się dość dziwnie, bo jeszcze nigdzie na trasie innej Dacii Lodgy nie uświadczyłem, a to przecież nie jest szczególnie drogi czy unikalny samochód. Loganów za to mnóstwo jeździ na przykład, co chyba znaczy, że Polacy nie lubią aż tak wielkich samochodów jak mój. Ja tam z kolei jestem więcej niż zadowolony z ilości przestrzeni w aucie – taki mały autobus mam teraz i bardzo mi to odpowiada, przyznam.
Kolejne pozytywne zaskoczenie to światła: to zwykłe żarówki, nie żadne tam biksenony, a świecą bardzo równo i „odcinają” snop światła prawie tak samo idealnie jak lampy ksenonowe. A wymiana takiej żaróweczki w porównaniu do ksenona jest niemal darmowa. Mój miniautobus pali też bardzo mało, bo nawet przy jeździe po autostradach czy ekspresówkach jeszcze nie wyskoczyłem ponad 6 litrów – może to zasługa dobrego silnika, a może trybu ECO, ale fakt pozostaje faktem. Powiem też, że nawet z włączonym ECO nie odczułem jakoś spadku mocy czy zrywności Lodgy, a nawet parę razy się bardzo zdziwiłem, kiedy ruszając ze skrzyżowania odruchowo depnąłem mocniej na gaz, a auto mi buksowało kołami i rwało do przodu – cóż, 110 koni pod maską robi swoje…
Z czego jestem niezadowolony? Jakby się tak zastanowić mocniej, to chyba najbardziej mi brakuje sensownego schowka w drzwiach, do którego mógłbym wstawić litrową butelkę z wodą albo napojem. I światełka w bagażniku mi brakuje. A poza tym niczego, póki co. Zobaczymy, czy za kolejne kilka tysięcy kilometrów będę miał coś więcej do powiedzenia na ten temat 🙂
Źródło obrazka: dacia.pl