Przypuszczam, że nie ja jeden mam jesienią chandrę jak stąd-do-tamtąd-i-trzy-razy-z-powrotem, ale w tym roku mój fatalny jesienny nastrój przeszedł sam siebie – niby cały rok był generalnie udany, niby wszystko okej, ale jakoś nie bardzo czułem zadowolenie z tego powodu. Koniec końców postanowiłem jakoś się z tym uporać i zacząłem kombinować, jak tu się uszczęśliwić. Standardowe męskie metody poprawiania nastroju nie bardzo pomogły, postanowiłem więc sięgnąć po radykalny sposób: uznałem, że pora kupić sobie jakiś ciuch.
Jesień jest o tyle fajna (nie wierzę, że użyłem tego słowa w kontekście jesieni…), że ubrania przeznaczone na inne pory roku są wtedy tańsze – lato się już dawno skończyło, do zimy jeszcze kawał czasu (o ile w ogóle będzie prawdziwa zima), więc i ceny są adekwatnie niskie. Postanowiłem skorzystać z okazji i kupić sobie ciuch, który prześladował mnie już od dłuższego czasu, czyli porządną, dobrze leżącą bejsbolówkę. I nie, nie mówię o czapce.
Bejsbolówka, o której mówię, to sportowa bluza w rodzaju takich, jakie zawsze noszą nastolatki w amerykańskich filmach o młodzieży. Najbardziej spodobał mi się w tych bluzach dość prosty krój, ale dłuższą chwilę zajęło mi znalezienie takiej niewyszukanie eleganckiej kurtki-bejsbolówki, bo z jakiegoś niezrozumiałego powodu większość wzorów to bluzy dla hipsterów, ultrahipsterów albo ludzi, którzy jeszcze nie są hipsterami, ale bardzo chcą nimi zostać. W końcu jednak znalazłem i kupiłem, co chciałem (rzecz jasna w Internecie – linka macie w poprzednim zdaniu) i to jeszcze za całkiem sensowne pieniądze. Może jednak ta jesień nie jest taka beznadziejna…?