Dziś dowiedziałem się, jak bardzo starym człowiekiem jestem, choć przyznaję, stało się to w całkowicie niespodziewany dla mnie sposób, bo w kinie. Część z Was patrząc na datę wpisu już wie, na jaki film poszedłem, ale dla porządku potwierdzę: tak, podkusiło mnie, żeby obejrzeć najnowsze dzieło pana Millera, zatytułowane „Mad Max: na drodze gniewu”. Zrobiłem to chyba głównie dlatego, że jestem wielkim fanem pierwotnej trylogii o Stukniętym Maksie i byłem bardzo ciekawy jego dalszych losów.
Okazało się niestety, że wizyta w kinie była gigantycznym błędem, bo ten nowy Mad Max to kompletne nieporozumienie. I mam tu też na myśli reakcję krytyki, która z absolutnie niezrozumiałych dla mnie powodów twierdzi, że „Mad Max 4” jest filmem głębokim, pełnym ukrytych sensów i wątków, a niektórzy nawet posunęli się do stawiania go na równi z „Obywatelem Kane”. No to już przegięcie, drodzy państwo – nie porównujmy kupy do sztuki, bardzo proszę…
Nie czepiam się warstwy wizualnej, bo oczywiście jest ślicznie – zdjęcia i plenerki piękne, charakteryzacje generalnie dobre i tak dalej, ale to tylko wygląd, do diaska! Po pierwszej godzinie filmu (czyli w jego połowie) odniosłem wrażenie, że reżyser postanowił wpieprzyć tu tyle akcji, ile tylko się da, w związku z czym nawet nie ma czasu odetchnąć od ciągłego napierdalania. Jak coś nie wybucha, to ktoś jest zabijany, jak ktoś nie strzela, to akurat do niego strzelają i tak dalej. Obłęd i masakra, ale w najgorszym sensie – gdyby świat wykreowany przez jaśnie oświeconego reżysera był rzeczywiście tak brutalny, to już dawno temu zabrakłoby w nim ludzi, bo by się powyrzynali, o czym pan Miller kompletnie zapomniał. Jak jeszcze nie widzieliście, to obejrzyjcie sobie trailer – cały film jest właśnie taki:
Fabuła jest tak miałka, że nawet nie mam siły jej krytykować i chociaż aktorzy nawet nie najgorzej swoje role zagrali, to film jest zwyczajnie słaby. Jako film akcji się nie sprawdza, bo akcji jest zwyczajnie za dużo, a jako każdy inny gatunek się nie sprawdza dlatego, że jest to kompletnie nieudany film akcji. W pewnym momencie po prostu zacząłem tę kluchę traktować z dużym przymrużeniem oka i bez większego trudu (co samo w sobie jest znaczące) przekonałem sam siebie, że to nie jest film o Max’ie Rockatansky’m, tylko jakaś taka napompowana bezsensowną przemocą papka dla nabuzowanych dwunastolatków.
Dotrwałem do końca seansu, choć naprawdę z najwyższym trudem i powiem Wam, że nie było warto. A już całkowicie przekonała mnie akcja z transfuzją krwi pod koniec filmu – ten motyw uznałem za zamach na moją inteligencję i nie mam najmniejszego pojęcia, dlaczego pan Miller uznał, że coś takiego jest w ogóle możliwe. Rada na koniec: kupcie sobie piwa za te dwadzieścia kilka złotych i wypijcie je oglądając stare „Mad Maxy” na DVD. O niebo lepsza rozrywka, słowo honoru.
źródła obrazków: youtube.com, cdn.ug.edu.pl