No i stało się – w końcu po latach korzystania z publicznych basenów i spania po różnych hotelach w Polsce załapałem się na swoją własną, najwłaśniejszą na świecie grzybicę stóp. W sumie to dość zaskakujące, bo na basenie zawsze mam własne klapki i swój ręcznik, a w hotelach raczej nie zapierniczam na bosaka po podłodze (ani tym bardziej po łazience), ale mimo to stało się. Szczęście w nieszczęściu, że przyplątała mi się bardzo klasyczna wersja grzybicy, w której przestrzenie pomiędzy palcami swędzą tak, że się normalnie nie da wytrzymać bez drapania tego cholerstwa…
Nie lubię siedzieć na tyłku i nic nie robić w takich sytuacjach, ale akurat jak mi się pojawiły pierwsze objawy, byłem w trasie, co dość skutecznie uniemożliwiło mi wizytę u specjalisty w mojej przychodni. Na szczęście nawet w najmniejszych miejscowościach są już w dzisiejszych czasach apteki, więc jak tylko wypatrzyłem jedną w miasteczku, przez które akurat przejeżdżałem, to się od razu zatrzymałem i poleciałem do środka kupić jakiś dobry i łatwy w stosowaniu lek przeciwgrzybiczy.
Pani aptekarka trochę dziwnie na mnie spojrzała, jak jej powiedziałem w czym rzecz, ale powiedziała od razu, że jeśli mnie tak mocno swędzi, to może być tak, że lek wydany bez recepty nie wystarczy – mogę być, jak to się mówi, „ciężkim przypadkiem”. Niemniej jednak poleciła mi coś, co się nazywa Canespor, bo według niej sprawdza się najlepiej no i nie trzeba go stosować co chwilę, tylko raz na dobę na noc i tyle.
Zapłaciłem, podziękowałem, pognałem do auta i zająłem się ekwilibrystyką stosowaną, czyli nasmarowaniem stóp lekiem przeciwgrzybiczym w taki sposób, żeby nie wzbudzać niepotrzebnej sensacji na parkingu. Chwilę to zajęło, ale się udało i już niedługo później okazało się, że Canespor mi bardzo fajnie złagodził świąd, a po paru dniach smarowania codziennie grzybek spomiędzy moich palców zniknął sobie na dobre w niebycie przewidzianym dla tego rodzaju stworzonek.
Źródła grafik: beautyhealthtips.in, ajp.com.au, mediweb.pl, elixirzdrowia.pl