Odnoszę ostatnio wrażenie, że niektórzy producenci samochodów za wszelką cenę starają się wejść w segmenty, w których tak naprawdę nie mają nic szczególnie ciekawego do zaproponowania. Tak jest na przykład z najnowszym SUV-em produkcji Citroena, czyli modelem C4 Cactus. Gdybym miał oceniać wyłącznie stylistykę, to pewnie bez najmniejszego wahania dałbym 10 punktów w skali od 1do 5, ale niestety ten samochód ma jeszcze bebechy. I to, niestety, nie wszystkie…
Silnik na ten przykład jest – i to aż w trzech wersjach: mamy dwa benzyniaki (moc 82 i 110 KM), jest też Diesel o mocy 99 KM. Ten ostatni zapewnia całkiem niezłą wydajność paliwową, bo spalanie na trasie dla kierowcy o spokojnym usposobieniu będzie oscylować wokół 4 litrów/100 km (a pewnie nawet nieco mniej), niemniej jednak w mieście już nie jest tak różowo – trzeba się przygotować na około 5-5,5 litra/100 km. Tak, to o cały litr więcej niż podaje producent…
Wróćmy jednak do braków, bo kilka ich jest. Przede wszystkim nie ma… obrotomierza! Najwyraźniej uznano go za niepotrzebną fanaberię i do dyspozycji kierowcy jest tylko licznik. Brakuje też możliwości regulowania kierownicy w obu płaszczyznach, więc co bardziej nietypowo zbudowani kierowcy mogą się nie czuć do końca komfortowo w Kaktusie. Z istotnych spraw „zapomniano” też o jakiejkolwiek możliwości regulacji siły nadmuchu, o rolecie zasłaniającej szklany dach (Cactus sprawdzi się świetnie jako mobilna szklarnia, bo tylnych szyb też nie da się opuścić – są tylko uchylane), o regulacji wysokości pasów bezpieczeństwa i o możliwości składania tylko części tylnej kanapy.
Jeśli komuś to wszystko nie przeszkadza, to pewnie będzie z Kaktusa zadowolony – cena nie jest absurdalna, zawieszenie jest mocne, bagażnik całkiem pojemny, no i można to auto kupić już za 50 tysięcy złotych (najtańsza opcja), ale z drugiej strony w tych pieniądzach są też ciekawsze wozy…
źródła obrazków: autoexpress.co.uk, worldcarsinfo.com, francuskie.pl