Czasem chodzi mi po głowie pomysł, żeby napisać książkę z mapą kulinarną Polski – ale nie chodzi mi o taką standardową, w której będą tylko informacje o tym, co się w jakim regionie jada i jaka jest najbardziej znana potrawa w danej okolicy. Ja sobie wymyśliłem, że moja książka będzie o tym, gdzie w poszczególnych miejscowościach (w których byłem i się stołowałem, rzecz jasna) można naprawdę smacznie zjeść. Problem z pisaniem mam tylko jeden: nie bardzo mam kiedy na spokojnie do tego usiąść, więc póki co tylko zbierałem notatki. I to raczej takie w głowie niż na papierze, więc część miejsc już mi się zatarła we wspomnieniach. No i stąd właśnie dzisiejszy wpis: chciałbym, żeby to był początek cyklu, a czy się uda, to się przecież okaże 🙂
Na pierwszy ogień pójdzie Zduńska Wola. Nie dlatego, żebym miał szczególny sentyment do tego miasta, ale dlatego, że niedawno akurat tam byłem i trafiłem do niedużej restauracyjki, w której miałem posiedzieć chwilkę i tylko zjeść obiad, a koniec końców zostałem i na kolację, bo jakoś tak dziwnie przestało mi się spieszyć do domu.
Chodzi o lokal „Bez ceregieli” – nazwa bardzo konkretna, pomyślałem sobie parkując auto. Trafiłem tam tylko i wyłącznie dlatego, że zapytałem jakiegoś autochtona o miejsce, gdzie można coś fajnego zjeść. Daję słowo, że dawno równie smacznego obiadu na mieście nie jadłem: rosół po japońsku (z płatami mięsa pływającymi w bulionie), a na drugie absolutny hit, czyli kluski kładzione z sosem z grzybów leśnych i wołowiną. A do tego zażyczyłem sobie lemoniadę różaną. Tak, różaną. Trudno opisać te wszystkie smaki, naprawdę – uwierzcie mi na słowo, że pyszne było i gdybyście kiedyś byli w Zduńskiej Woli, to się zatrzymajcie w „Bez ceregieli” na obiad. Polecam, bo naprawdę, naprawdę warto.
źródło obrazka: paiecheck.com