O najoczywistszych oczywistościach związanych z wykryciem tego, czy kupujemy rozbitka, już pisałem parę dni temu. Prawdę powiedziawszy najlepiej jest nastawiać się na to, że w Polsce kupując samochód z drugiej ręki ZAWSZE kupujemy auto bite. Pytanie tylko, jak bardzo i czy potem ten, kto naprawiał dany wózek, zrobił swoją robotę porządnie, czy na od*****ol. W kraju nad Wisłą znacznie bardziej popularna jest ta druga opcja i w zasadzie tylko dlatego mogę się na ten temat dziś rozpisywać. Siłą rzeczy poza sprawami oczywistymi są i te mniej oczywiste i o nich teraz kilka słów powiem.
Może się zdarzyć, że blachy w bitym aucie będą spasowane tak, że się nie da ich odróżnić od robionych fabrycznie, ale w takim przypadku jest jeszcze jedna rzecz do dokładnego sprawdzenia – wszystkie, jak ja to nazywam, elementy wystroju zewnętrznego. Krótko mówiąc: atrapa chłodnicy, różne plastiki, listwy i tego typu pierdołki. Jeżeli odstają, wypadają albo się kolebocą i da się je bez problemu ani wysiłku wymontować ręką, to sygnał, że jednak z blacharką coś było robione. Taka „galanteria” nie zużyje się sama z siebie aż tak bardzo, żeby odstawać i nie pasować. Zazwyczaj zatrzaski czy inne „trzymadła” wyłamują się właśnie przy demontażu przed robieniem blacharki czy lakierowaniem.
Całkiem fajną metodą sprawdzenia stopnia rozbicia kupowanego auta jest zbadanie daty produkcji pasów bezpieczeństwa. Powinny mieć ten sam rocznik, co samochód – to dość oczywiste. Jeśli nasze przyszłe auto było bite tylko leciutko, będzie raczej mieć swoje własne pasy, jeżeli natomiast wypadek był poważniejszy, to najpewniej pasy zostały wymienione. Zwykle na pochodzące z innego samochodu, co przeważnie oznacza też inną datę produkcji, a dla nas możliwość solidnego zbicia ceny (o ile zamierzamy kupić wóz po tak poważnym remoncie).
Ponieważ nadal nie wyczerpałem tematu, na blogu za jakiś czas pojawi się trzecia (niewykluczone, że już ostatnia) część tego minicyklu.
źródła obrazków: mojehobby-motoryzacja.pl,