Długo czekałem na premierę ostatniej części trylogii Jacksona, a po obejrzeniu dwóch poprzednich w kinie (raz w 3D, a raz normalnie) siłą rzeczy i na trzecią też się do kina wybrałem, żeby mieć jakąś spójność doznań. Przy okazji czekania na film poczytałem sobie chyba z milion opinii dotyczących tego, na jaką wersję najlepiej iść, a ponieważ mnóstwo ludzi narzekało na technologię 48 klatek, stwierdziłem, że w takim razie to właśnie w takiej wersji „Bitwę Pięciu Armii” obejrzę. No i rzecz jasna w 3D i z polskimi napisami, bo nasze rodzime dubbingi filmów fabularnych uważam za niewiarygodnie wręcz denne (co innego filmy animowane, tu jest świetnie).
Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Kupiłem sobie nawet w kinie nowe okulary, żeby mieć stuprocentową pewność, że wszystko mi się będzie zgadzać. I powiem Wam, że z filmu wyszedłem bardzo zadowolony – kompletne nie rozumiem tych, którzy zarzucają, że nowy Hobbit nie wygląda jak film, tylko jak telenowela czy coś takiego. Może przez pierwsze 5 minut mi te 48 fps-ów przeszkadzało, ale i tak chyba tylko ze względu na to, że przez 99% życia oglądałem filmy kręcone „po staremu”, więc siłą rzeczy nowe wyglądało całkiem inaczej. Potem się przyzwyczaiłem i wsiąkłem w film. Najfajniejsze było chyba to, że ta płynność i ostrość obrazu sprawiła, że jeszcze bardziej dałem się wciągnąć w świat wymyślony przez Jacksona na podstawie książki Tolkiena, a jestem maniakalnym fanem i „Hobbita”, i „Władcy Pierścieni”. Krótko mówiąc: ja filmy w technologii 48 fps polecam, ale najlepiej się samemu wybrać choć na jeden, żeby się na własnych spojówkach przekonać, czy będziecie chcieli następny oglądać w 48 klatkach, czy może raczej w tradycyjnych 24. Ja wybieram 48.
źródło obrazka: mashable.com