Parę dni temu miałem robotę w Szczecinie, o której wiedziałem z wyprzedzeniem, dlatego od razu postanowiłem sobie, że zimą to się nie będę wydurniał i jechał samochodem, skoro mam dobre połączenie kolejowe. Jak pomyślałem, tak zrobiłem: podróż była jak to w PKP (sami wiecie, jak się jeździ w dalsze trasy pociągiem…), zlecenie na miejscu nieszczególnie trudne, a że nie chciałem się kołatać zaraz w drugą stronę, to wymyśliłem, że pojadę nocnym pociągiem, prześpię się trochę i rano wysiądę już w Warszawie względnie wypoczęty.
Minus sytuacji był tylko jeden: miałem jakieś kilka godzin czasu do zagospodarowania. Nie bardzo wiedziałem, co z tym zrobić, ale gdzieś po drodze do pobliskiej pizzerii wypatrzyłem baner z informacją o torze gokartowym – pomyślałem, że w sumie czemu by nie spróbować? Daleko nie było, czas miałem i nawet na gokartach trochę godzin wyjeździłem już w życiu, więc nie musiałem się długo namawiać na taką rozrywkę.
Nie spodziewałem się tylko tego, że ten tor jest inny niż wszystko, co do tej pory w Polsce widziałem (a jeździłem na gokartach w Suwałkach, Białymstoku, Darłowie, Bydgoszczy, Łodzi, Poznaniu, Lublinie, Wrocławiu, Krakowie, Tarnowie i chyba na wszystkich torach w stolicy): wielki, kryty tor bez nawet jednego słupa podtrzymującego dach, rewelacyjnie przygotowany i zaplanowany. A zanim się z pierwszego szoku otrząsnąłem, to mi przemiła pani w recepcji powiedziała, że jeździł tu rekreacyjnie Robert Kubica i po przejeździe powiedział, że to najlepszy kryty tor w Polsce, a tutejsze gokarty mają 8,5 konia mocy. Nawet mi podała najlepszy czas Roberta: 33,835 sekundy. Lepszej motywacji nie było mi trzeba, naprawdę – móc pokonać samego Kubicę? Rewelacja!
Po załatwieniu wszystkich formalności pognałem na tor, wsiadłem do gokarta i czekałem na sygnał startu. Ze mną jeździło jeszcze dwóch innych kierowców, więc generalnie tor był pusty – tym lepiej dla mnie, myślałem, będzie szansa pobić mistrza. Po 10 minutach i zjeździe z toru odebrałem wyniki i już mi tak radośnie nie było: cudem jakimś zszedłem poniżej 36 sekund (mój najlepszy czas w tym przejeździe wyniósł 35,982 sekundy), więc miałem ponad dwie sekundy straty w stosunku do Kubicy, a przecież dałem z siebie wszystko…
Nie poddałem się jednak tak łatwo i w sumie przejeździłem na torze przy Rondzie Hakena godzinę zegarową (czyli sześć sesji po 10 minut). W tym czasie 2 razy zbyt optymistycznie oceniłem czas dohamowania, raz mi gokart zgasł na wyjściu z szykany, z piętnaście razy zostałem wyprzedzony przez innego kierowcę (dla jasności: nie cały czas tego samego!), no i udało mi się poprawić swój najlepszy czas o ponad pół sekundy – ostatecznie mój wynik to 35,417 sekundy i jestem z niego naprawdę dumny. I choć Kubicy koniec końców nie pokonałem, to dawno miałem tyle frajdy z jeżdżenia urządzeniem samochodopodobnym…
źródło obrazka: www.butterfieldphotos.com