Jakbyście mnie zapytali jeszcze pod koniec tamtego roku, czy sobie będę wykupował jakieś ubezpieczenie na życie, to bym Was pewnie wyśmiał i powiedział, że po to płacę ZUS-owi co roku straszne pieniądze, żeby się takimi pierdołami nie martwić. Ale to było w tamtym roku. Niby niedawno, ale się sporo zmieniło od tamtej pory. Przede wszystkim moje nastawienie do całej sprawy. Piszę o tym głównie dlatego, żebyście Wy nie popełnili mojego błędu – jeśli tylko macie możliwość, to się ubezpieczcie dodatkowo. Zwłaszcza, jeśli pracujecie podobnie jak ja na własną rękę i mnóstwo czasu spędzacie w trasie.
Co się stało, że tak mi się przestawiło? Nic wielkiego – mój brat miał wypadek samochodowy. Bogu dziękować auto spełniło swoje zadanie, czyli poszło w drobny mak i Maciek wyszedł z tego tylko ze złamaną nogą, jakimiśtam drobniejszymi urazami i gigantyczną traumą. Najciekawsze, że nie on zawinił, tylko jakiś nabuzowany hormonami młodziak, który wyprzedzając swoją zajefajną bejcą ciężarówkę nie zauważył, że mu z naprzeciwka jedzie inne auto (czyli Maciek, który uciekł gdzie mógł: do rowu). Trochę mną telepnęło, przyznaję. Pomyślałem sobie, że przecież i mnie może kiedyś coś takiego spotkać i pół biedy, jak mi się uda mieć tyle szczęścia, co mój brat. A jak nie…? I na przykład trzeba będzie zapłacić za długi pobyt w szpitalu, rekonwalescencję czy operację?
Poszukałem sobie w związku z tym ofert indywidualnych ubezpieczeń na życie, a zwłaszcza takich wypadkowo-zdrowotnych (bo dla mnie najbardziej przydatnych) i już mam wykupioną polisę. Nie czuję się przez to bezpieczniej na drodze i od wypadku Maćka jak gdzieś jadę, to mam oczy dookoła głowy, ale za to mam pewność, że jakby co, to mam ochronę na czas dochodzenia do siebie i powracania do zdrowia. ZUS oferując jakąś ochronę mnie kosi na dużą kasę i tego nie ominę, bo takie mamy prawo, ale naprawdę się zastanówcie, czy chcecie na nich liczyć. Mnie się odechciało patrząc, jak Maciek cały czas próbuje od nich wydostać odszkodowanie…
źródło obrazka: www.lqinsurance.com