Czasem się zdarzają takie sytuacje, że zaczynam się zastanawiać nad tym, czy aby to na pewno możliwe, żeby gdzieś w stodole czy innym tajnym zakamarku rzeczywistości wyszperać samochód, który realnie nie ma w sumie prawa istnieć. A jak mi wychodzi, że jednak ma prawo, to się od razu zamartwiam, że to bardzo niedobrze, bo to nie mnie się owe okazje przydarzają. Dzisiaj mówię akurat o pewnym „Garbusku”, ale takim niezwykłym. Naprawdę. Posłuchajcie.
Był rok 1974, kiedy pewien schorowany i już wtedy starszy pan kupił sobie nowy samochód, którym zamierzał jeździć do kościoła. I jeździł: przez kolejne 4 lata zasuwał do świątyni i z powrotem, a ponieważ to było bardzo blisko, licznik ostatecznie wskazuje przebieg na poziomie 90 kilometrów. Poza tym samochód był cały czas garażowany, utrzymywano w nim czystość i przede wszystkim ma po dziś dzień same oryginalne części (włącznie z oponami, które nie spełniają jakichkolwiek współczesnych wymogów bezpieczeństwa, ale entuzjastom to zdaje się nie przeszkadzać), co jest ewenementem na skalę ogólnoświatową, jeśli chodzi o ten model.
Gdyby komuś z jakiegokolwiek powodu był taki „Garbus” potrzebny, to opisywany egzemplarz będzie już 28. maja wystawiony na sprzedaż na aukcji – cena wywoławcza została ustalona w sumie niespecjalnie wysoko, bo na 40 tysięcy euro i gdybym miał wolną kasę tego typu, to pewnie by mnie korciło, żeby wziąć w tym wydarzeniu udział. I może nawet wygrać aukcję. Ale na szczęście nie mam tyle forsy, więc nie muszę się zastanawiać, czy aby przypadkiem nie przechodzi mi koło nosa samochodowa okazja życia. A poza tym ja już mam czym jeździć…
źródła obrazków: www.youtube.com, www.thesupercars.org, volkswagenutah.wordpress.com