Powiem wam w tajemnicy (takiej internetowej), że jednak się starzeję – pomału to pomału, ale jednak. Zawsze miałem raczej niezniszczalny żołądek i układ trawienny i trzeba było naprawdę wyjątkowej mieszanki żarcia i picia, żebym w ogóle odczuwał jakieś tak zwane „sensacje”, ale od pewnego czasu ten stan rzeczy się zmienił. A ostatnio nawet całkiem radykalnie, niestety…
Mam powody przypuszczać, że nie jest to tyle wina mojego trybu życia, ile samej diety – a dokładniej faktu, że w moim codziennym jadłospisie znajduje się z biegiem lat coraz to więcej i więcej produktów bardzo mocno przetworzonych. Wynik mógł być tylko jeden: kłopoty. Przyznam szczerze, że pojawiające się coraz częściej lekkie bóle brzucha i okazjonalne skurcze ignorowałem, zrzucając je na karb stresu, przemęczenia i odżywiania się w okolicznych fast-foodach. Ale jak kilka dni temu dopadł mnie taki ból żołądka, że mnie zwinęło w kłębek jak kota i pomógł dopiero Buscopan, to doszedłem do wniosku, że pora pójść do odpowiedniego szpeca.
Lekarz mnie opukał, ostukał, osłuchał, ponaciskał, powypytywał, a następnie stwierdził, że może i jeszcze to nie jest zespół drażliwego jelita, ale nawet jak nie, to już prawie. Tonem w rodzaju „nie masz pan nic do gadania” zalecił mi zmianę diety, pochwalił za Buscopan i na koniec stwierdził, że jeśli nie mam ochoty bujać się z takimi dolegliwościami do końca życia, to bez poważnej modyfikacji nawyków żywieniowych (też z gatunku „do grobowej deski”) się nie obejdzie. I prawdę mówiąc mimo wszystko wolę wpierniczać kaszę jaglaną, sałatę i wołowinę zamiast swoich ukochanych hot-dogów i frytek, jeśli tylko dzięki temu nie będę się musiał znowu zwijać z bólu i czekać, aż zacznie działać…
źródła obrazków: youtube.com, wisegeek.org, askdrgarland.com, wealthyinhealth.com