Przeważnie nie mam problemu z tym, że mieszkam w bloku, ale czasem jednak zazdroszczę ludziom wolnostojących domów. Zwłaszcza wtedy, kiedy ktoś w jakiś naprawdę fajny sposób urządzi sobie taką chatę – na przykład tak, jak jeden mój dobry znajomy, który się przeniósł z naszej pięknej stolicy na Warmię. Akurat się tak poskładało, że byłem u Zbyszka na (jak to on mówi) „hacjendzie” przez 2 dni ostatnio, więc miałem czas, żeby się zorientować co i jak i nadal jestem pod sporym wrażeniem. Dom jak 5 moich mieszkań, wszędzie drewno i tak dalej, ale wszystko z gustem i bez przesady – aż żal było wyjeżdżać.
Doszedłem przy tej okazji do wniosku, że najbardziej mi brak kominka w salonie. Zawsze mi się podobały, ale w bloku jeszcze do niedawna był problem z tym, żeby sobie takie urządzonko wmontować (teraz już się da, ale tylko gazowy, więc to nie to samo). Zbyszek załatwił zresztą rzecz całkiem sensownie: ma wielki, pieruńsko wydajny kominek z płaszczem wodnym, do tego regulator temperatury i w związku z powyższym nie ma problemów z ogrzewaniem całej kubatury zimą. Jedyny minus to taki, że trzeba jednak zapewnić sporo opału, ale to już akurat najmniejszy problem – drewno do kominka nie jest drogie, a poza tym Zbychu ma kawałek własnego lasu, więc jakieś „suszki” się prawie co roku znajdują.
Tak tylko sobie myślę, że może i rzeczywiście mieszkanie gdzieś w głuszy, z dala od cywilizacji i zgiełku ma swój urok, ale ja jestem chyba jednak istotą wybitnie miejską. Mnie hałas jakoś szczególnie nie przeszkadza, dość dobrze sobie radzę w betonowej dżungli i mam pod nosem wszystko, co mi potrzebne. No i już tak zupełnie na marginesie, moje comiesięczne rachunki są jednak niższe niż Zbycha, ale to może tylko efekt tego, że moje mieszkanie ma tych metrów ledwie kilkadziesiąt, a nie jakieś 300…
źródła obrazków: www.maineenergyinfo.com, www.a-middletonphotography.com, www.raftertales.com