Czasem, kiedy już przyjadę na miejsce i wysiadam z samochodu, żeby się zabrać za robotę, ludzie mnie pytają: „Ile toto pali?”. Reakcja jest jak najbardziej zrozumiała, bo niezbyt często się na naszych drogach widzi Wołgę jeżdżącą tak po prostu – a ja sobie właśnie takim sprzętem zasuwam. Komfort jest nieprawdopodobny. Gwoli jasności: mam jeszcze drugie auto (dla mieszkańca centralnej Polski to podobno standard), znacznie mniejsze i kupione z zamiarem poruszania się wyłącznie po mieście. Wołga jest na trasę – i dlatego właśnie została przerobiona na gaz (drugie autko zresztą też, bo dzięki temu dostałem rabat na całość prac w obu samochodach). W życiu bym nie zarobił sensownej kasy, gdybym musiał tego smoka tankować tylko i wyłącznie benzyną – silnik paliwo połyka szybciej, niż Smok Wawelski wodę z Wisły po podtruciu przez Dratewkę, a zbiornik ma, bagatelka, 105 litrów pojemności! Powiem wam, że LPG się w tym sprzęcie sprawdza idealnie, a jeśli chodzi o tych, co gadają, że moc nie taka, że słabo przyspiesza i tak dalej, to osobiście żadnego spadku mocy nie odczułem. Może dlatego, że prawie 200 koni pod maską w zupełności wystarcza na wszystkie moje drogowe potrzeby…
W kieszeni kasy zostaje zdecydowanie więcej, bo gaz jest tani, a na dokładkę jestem ekologiczny, bo przecież LPG nie zanieczyszcza atmosfery. Zdecydowanie najlepsze w tym wszystkim jest natomiast to, że udało mi się kupić tę Wołgę całkiem okazyjnie od znajomego handlarza, który się zarzekał na wszystkie świętości, że to unikat i że dokładnie takimi jeździła bezpieka za komuny – wtedy uznałem to za bajeczkę wciskaną klientom, żeby chcieli tego potwora kupić i niekoniecznie się do nabycia Wołgi paliłem, ale uwierzyłem po zajrzeniu pod maskę. Siedział sobie tam najspokojniej pod słońcem wielki, ośmiocylindrowy, pięcioipółlitrowy silnik, który sam z siebie waży chyba z jedną trzecią tego, co cały samochód – dokładnie taki sam, jaki był montowany wyłącznie w Wołgach dla bezpieki. Dłużej się już nie zastanawiałem i zapłaciłem tyle, ile handlarz chciał, ale zaraz potem szarpnąłem się jeszcze na instalację gazową (w kontekście tego auta dość śmieszna sprawa, bo przecież oficjalna nazwa mojego samochodu to… GAZ-24 Wołga!) – teraz już chyba wiecie, dlaczego. Czasem nawet, w przypływie wyjątkowo dobrego humoru, wyjeżdżam na ulice centralnej Polski tą Wołgą i patrzę na reakcje ludzi: niektórzy stają się jakby ociupinkę nerwowi, kiedy ich mijam, a matki instynktownie chronią dzieci. Bo wiecie, moja Wołga jest czarna…