Nie zrozumcie mnie źle: nie mam nic przeciwko obchodzeniu Walentynek, bo to przecież bardzo dobra okazja do tego, by spędzić z ukochaną osobą trochę czasu w jakichś bardziej niż zwykle romantycznych okolicznościach przyrody. Wybieranie i kupowanie prezentu na Dzień Zakochanych też nie jest dla mnie problematyczną sprawą, bo ja wypracowałem sobie własną metodę i jeśli jest mi potrzebny jakiś kompletnie odpałowy prezent dla dziewczyny, to sobie po prostu zaglądam na Katalog Marzen i po sprawie – zawsze coś znajdę.
Niesamowicie wkurzają mnie natomiast powtarzane w kółko przez całe hordy przeciwników Walentynek hasła w stylu „Zlikwidować Walentynki, bo to amerykańskie święto, nie nasze!” czy „Nie chcemy Dnia Zakochanych!”. Chciałem uświadomić zajadłych przeciwników tego skądinąd pięknego święta, że nie przyszło ono do nas ze znienawidzonych przez was Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, tylko z Bawarii i Tyrolu. Zszokowani? To wam jeszcze powiem, że w Polsce jest tradycja ich obchodzenia mniej więcej tak stara, jak znajdujące się w naszym kraju relikwie świętego Walentego, czyli datująca się na mniej więcej XIII-XIV wiek. To nadal nie koniec ciekawostek.
Jeżeli naprawdę chcecie wiedzieć, dlaczego Walentynki są tak mocno promowane w mediach, to weźcie sobie do reki kalendarz i na niego uważnie popatrzcie. Gdzie są Walentynki? Tak, dobrze widzicie – dokładnie w połowie drogi między Bożym Narodzeniem a Wielkanocą, czyli w idealnym miejscu, żeby zarobić na nich trochę grosza w okresie posuchy między świętami. Krótko mówiąc to, że w okolicach 14. lutego wszędzie widać czerwone serduszka to nie robota tych wrednych Amerykanów, tylko wszystkich tych, którzy na miłości człowieka do człowieka chcą zarobić miliony…
źródła obrazków: www.etsy.com, huntnewsnu.com, www.retailmenot.com
