Ponieważ początek roku to zwyczajowy okres podejmowania różnych noworocznych postanowień, ja też zdecydowałem się na pewne zmiany. Nic szczególnie radykalnego, uprzedzam od razu, ale pewnie i tak niektórych solidnie zaskoczy wiadomość, że od 1 stycznia próbuję zdecydowanie ograniczyć ilość spożywanej przez siebie soli pod wszelkimi postaciami. Nie żebym od razu stał się jakimś antysolnym świrem, nic z tych rzeczy – po prostu sobie poczytałem trochę na ten temat i dowiedziałem się kilku interesujących rzeczy.
Pomijam oczywiście całą medialną nagonkę na Bogu ducha winny chlorek sodu, bo to akurat nie sam związek chemiczny jest winien, tylko ludzie, którzy pakują go wszędzie w takich ilościach, że się potem nie ma co dziwić, że nam wysiada to i tamto w organizmie, jeśli nie dbamy o dietę i nie pilnujemy zawartości soli w tym, co akurat „wrzucamy na ruszt”. Pewnie niektórzy z Was powiedzą teraz, że jak to, ze przecież to głównie w czipsach i innych słonych przekąskach ta zła sól się znajduje, ale przykro mi – nie, nie tylko.
Chlorek sodu, NaCl, czy jak wolicie sól kuchenna jest teraz niemal we wszystkich produktach spożywczych, a zwłaszcza w wędlinach. Jest też w serze żółtym. W chlebie. Bułkach. W wyrobach garmażeryjnych. I w wielu innych rzeczach, które jemy każdego dnia. A ponieważ sól (a konkretnie zawarty w niej sód) odpowiada za regulowanie poziomu wody w ludzkim organizmie, postanowiłem dużo większą uwagę przywiązywać do tego, co i w jakich ilościach jem. Nie przeszedłem na żadną dietę, powtarzam: po prostu chcę się ciut zdrowiej odżywiać, bo niedobór soli jest kiepską sprawą, ale jej nadmiar szkodzi jeszcze bardziej. Jak chcecie, też spróbujcie się „odsolić”, korzyść będzie podwójna – Wy będziecie zdrowsi, a ja nie będę się czuł samotnie 🙂
źródło obrazka: www.petesteel.com