Moje przejście na zdecydowanie bardziej lekkostrawną i „wyposażoną” w spore ilości błonnika dietę miało kilka istotnych konsekwencji, z których za jedną z ważniejszych osobiście uważam uratowanie mojej wątroby przede mną samym. Wiem, że brzmi dość dziwnie, ale to prawda – tłuste jedzenie i alkohol (a z reguły nie stroniłem od obu tych rzeczy) niespecjalnie sprzyjają wątrobie. A przecież mamy tylko jedną i jak nam zacznie włóknieć, to kaplica – można co najwyżej proces spowolnić, ale nie zatrzymać. I dlatego najlepiej jest o wątrobę zadbać zawczasu.
Zdaję sobie sprawę z tego, że znakomita większość ludzi nie zmieni upodobań żywieniowych tylko dlatego, że ja tak doradzam. Skoro tak, to przynajmniej kupcie sobie jakieś porządne tabletki na wątrobę i je zażywajcie, żeby ją choć trochę ochronić przed całkowitym zniszczeniem. Z osobistego doświadczenia mogę polecić „Hepatil”: kiedyś to był lek dostępny wyłącznie na receptę, co oznacza, że w składzie ma substancje działające dość silnie. Moja ulubiona Pani Magister z pobliskiej apteki powiedziała mi nawet „w tajemnicy”, że „Hepatil” jest lepszy niż praktycznie każdy dostępny na rynku środek na syndrom dnia poprzedniego, czyli na… kaca 🙂
Pani Magister powiedziała mi też, że jeśli ktoś nie chce zbyt często brać tabletek na wątrobę, to powinien koniecznie wzbogacić swoją dietę o takie przysmaki, jak czarna rzodkiew, karczoch, szpinak, buraki, brokuły, mięta i ostropest plamisty. Da się to zrobić, jak sądzę, ale chyba mimo wszystko prościej i wygodniej jest w razie potrzeby zorganizować sobie odpowiednie tabletki w aptece…
źródła grafik: torontoliver.ca, steptohealth.com, www.lifebeyondhepatitisc.com