Należę do tego pokolenia, które dorastało na kinie amerykańskim i hongkońskim, a ze szczególnym rozrzewnieniem po dziś dzień podchodzę do serii „Powrót do przyszłości”, która może i nie jest (obiektywnie patrząc) jakimś majstersztykiem sztuki filmowej, ale z jakiegoś powodu przyciągała wtedy do kin rzesze nastolatków na całym świecie. Pewnie nie zaskoczę nikogo przyznając się, że od chwili obejrzenia tamtego filmu posiadanie własnego DeLoreana (niekoniecznie w wersji zdolnej do podróży w czasie) było moim marzeniem.
Dodajmy, że niespełnionym z wielu powodów, wśród których upadek produkującej ten model firmy był jednym z ważniejszych. Pewne znaczenie miał też fakt niedostępności DMC-12 na polskim rynku oraz zdecydowanie niewystarczające oszczędności na moim ówczesnym koncie. Dopiero po wielu latach znowu zacząłem na poważnie szukać opcji kupna DeLoreana, ale tu na drodze stanęły ceny oraz wybitna niechęć do sprzedaży osób posiadających to auto. Przyznaję szczerze, że zacząłem nawet rozważać nad zbudowaniem repliki, ale po wstępnym oszacowaniu kosztów wyszło mi, że za niewiele większe pieniądze mogę mieć oryginał (trzydziestoletni, ale sprawny), więc odpuściłem.
Kiedy więc dowiedziałem się, że legendarny DeLorean będzie znów produkowany, omal nie umarłem ze szczęścia i ze zdziwienia, ale chwilę później mój entuzjazm dość błyskawicznie ostygł. Okazuje się bowiem, że owszem, produkcja zostaje wznowiona, ale w ograniczonym zakresie (z fabryki wyjedzie 300 sztuk samochodu), a ponadto każda jedna maszyna będzie kosztować ni mniej, ni więcej, tylko równiuteńkie 100 tysięcy baksów. Nie zarabiam źle, ale zwyczajnie nie stać mnie na to, żeby kupić samochód za taką forsę, choćby nie wiem jak był legendarny – choć oczywiście gdybym miał taką sumkę pod ręką do wydania na cele dowolne, to już niedługo po Warszawie jeździłby sobie mój własny, najwłaśniejszy DeLorean z waszym uniżonym za kółkiem. Wychodzi jednak na to, że na tę chwilę muszę jeszcze poczekać…
źródła obrazków: namasce.pl, www.smartage.pl