Nie wiem, czy pamiętacie, jak w październiku 2014 pisałem o akcji wydobycia z Bałtyku wraku unikatowego na skalę światową bombowca Douglas A-20. W każdym razie po wydobyciu i wstępnym oczyszczeniu (jakieś 10 ton mułu, piasku i temu podobnych śmieci wyciągnięto z kadłuba i zbiorników!) szczątki samolotu trafiły do krakowskiego Muzeum Lotnictwa Polskiego, gdzie docelowo będą eksponowane. Na początku nie do końca było wiadomo, w jakiej formie, ale jeszcze w połowie listopada ubiegłego roku dyrektor placówki Krzysztof Radwan określał czas konserwacji i przygotowania do wystawienia dla szerokiej publiczności na trzy lata, natomiast samolot najprawdopodobniej zostanie zachowany i udostępniony zwiedzającym w formie destruktu.
Ma zostać przygotowany specjalny zbiornik z wodą, w którym wrak zostanie ułożony na podłożu imitującym morskie dno wraz z pozostałymi artefaktami wydobytymi z miejsca zatonięcia. Ma to sens o tyle, że wedle wstępnych ustaleń ten konkretny bombowiec został zestrzelony z morza przez jakiś okręt wojenny (wydobyta maszyna ma przestrzeliny na skrzydłach) i zatonął podczas próby wodowania. Pomysł jest więc ciekawy, tym bardziej, że jeszcze w Polsce nie widziałem takiego stanowiska, choć w krajach zachodnich podobne pomysły ekspozycyjne spotyka się zdecydowanie częściej.
Nie wiem, czy w ciągu najbliższych lat koncepcja się nie zmieni, ale to mniej istotna sprawa – najważniejsze, że wrak został wydobyty, że jest konserwowany i że nie wyjeżdżając z kraju będę miał możliwość na własne oczy podziwiać tę legendarną maszynę. Smaczku sprawie dodaje jeszcze i to, że zachowały się oryginalne, radzieckie oznaczenia na kadłubie. A jeśli na dokładkę zostanie ona pokazana w ciekawej formie, będę tym bardziej szczęśliwy.