Kiedy się mieszka w centralnej Polsce*, i nad morze, i w góry jest niby tak samo daleko. Niby, bo do Zakopanego** autostradą się dojechać nie da, a to oznacza, że jednak nad morze jest bliżej. A przynajmniej szybciej. Niezależnie jednak od tego, czy jest blisko czy daleko, generalnie nad morze (zwłaszcza w Polsce) jedzie się w trzech celach:
– opalić się
– popływać
– polansować się na deptaku we Władysławowie***
Tak sytuacja wygląda generalnie, ale są od tej reguły wyjątki. Na przykład ja. Ja pojechałem nad morze, żeby pojeździć czołgiem. Nie żadną tam imitacją, tylko takim prawdziwym – wielkim, ważącym kilkadziesiąt ton stalowym bydlakiem z silnikiem o pojemności czterdziestu litrów, który pali coś około 350 litrów ropy na 100 przejechanych kilometrów. A podobno nawet więcej. Konkretniej rzecz biorąc, chodzi o radziecki T-34/85 z Muzeum Techniki Wojskowej „Gryf” w Żukowie. O, ten:
Samo Żukowo też nie jest bezpośrednio nad morzem (chociaż jak się odpowiednio odwróci mapę, to jest), ale o te dwadzieścia kilka kilometrów naprawdę nie ma sensu się spierać – turystów i tak mnóstwo, i tak. Dowody? Proszę bardzo: kiedy już dotarłem do Żukowa, to nie wiedziałem dokąd dokładnie jechać, więc postanowiłem zapytać o drogę jakiegoś autochtona. No i pierwszy autochton, którego spotkałem, powiedział: „Panie, ja nietutejszy, ja tu na wakacje przyjechałem”. Akcent miał jakby z centralnej Polski…
* To tak eufemistycznie o Warszawie
** Tam jeździ się jak się mieszka w centralnej Polsce, bo innych miejscowości w Tatrach przecież nie ma
*** Przeciętni mieszkańcy (a także i spora część tych nieprzeciętnych) centralnej Polski wiedzą doskonale, że nad morzem jest zaledwie kilka miejscowości, a w sezonie 2014 wypada bywać właśnie we Władysławowie