Miałem niecałe 8 lat, kiedy zmarł mój dziadek – pamiętam do dziś, że często prosiliśmy go, żeby nam opowiadał o tym, co robił podczas wojny (II światowej), a dziadek Józek zawsze miał na podorędziu jakąś historię. W sumie nie ma się co dziwić, bo był „leśnym” w AK (najpierw normalnie w oddziale, potem został kurierem) i niejedno mu się przytrafiło, ale dopiero po latach zdałem sobie sprawę, że dziadek opowiadając różne rzeczy próbował nas czegoś nauczyć. I nie chodziło o jakieś tam pitu-pitu, tylko o coś cholernie, cholernie ważnego: o odpowiedzialność za Ojczyznę i miłość do niej. I o szacunek.
Kiedy tak sobie przypominam tamten czas, to nie mogę się oprzeć wrażeniu, że takiego dziadka zabrakło całkiem sporej liczbie współczesnych młodych ludzi, a już na pewno wielu młodziakom z mojej rodzinnej stolicy. Najlepiej to widać przy okazji dowolnego święta narodowego albo marszów tolerancji, a coraz częściej i nawet bez szczególnego powodu – bilans tegorocznego Dnia Niepodległości pokazuje wyraźnie, że jednak nasi zaborcy trochę racji mieli twierdząc, że nie potrafimy się rządzić we własnym kraju, bo jak się takim imprezom przyjrzeć, to jak nic wychodzi, że najlepiej umiemy naparzać się po mordach, niszczyć cudzą własność i nie szanować niczego, a już najbardziej władzy i autorytetów. Tak właśnie Polacy rozumieją niepodległość.
Czasem się zastanawiam, co by sobie pomyślał dziadek Józek o tym, co zrobiliśmy z naszą wolnością i demokracją, o którą on i jego koledzy z oddziału z takim poświęceniem walczyli i wiem, że nie byłby zadowolony. Powiedziałby pewnie z tym swoim na wpół gorzkim uśmiechem coś w stylu „Ot i widzisz, Pawełek, jak to dzisiaj szacunek potaniał.” I miałby, niestety, rację…