Największym problemem w długiej trasie wcale nie jest nuda, bo z nią da się łatwo walczyć włączając na przykład jakąś znienawidzoną stację radiową (wiecie, o które radio mi chodzi, prawda?) albo biorąc autostopowicza. Najgorszy jest głód, który ma taką ciekawą właściwość, że zawsze dopada mnie wtedy, kiedy akurat jestem na autostradzie i się spieszę, a oprócz tego właśnie ominąłem jedyną stację benzynową w okolicy i następna będzie dopiero za 80 kilometrów. A mnie się chce jeść już.
Pewnie pamiętacie, że zakochałem się w orzeszkach, ale prawda jest taka, że są dobre tylko na bardzo mały głód i raczej go oszukują, niż zaspokajają. Przetrwać można, ale najeść się już niekoniecznie. Ale nie byłbym przecież sobą, gdybym nie znalazł rozwiązania – wykombinowałem sobie, że będę się żywił rdzennie polską, narodową potrawą mięsną, czyli kabanosami.

Powodów mojej decyzji było kilka, ale najważniejszy był taki, że kabanosy są sycące, smaczne, niedrogie i łatwe w obsłudze. Poza tym świetnie się przechowują, a zakąska złożona z kilku kabanosów, bułki i jogurtu pitnego potrafi człowieka zapchać znacznie skuteczniej, niż jakieś powiększone zestawy czegośtam w przydrożnym fastfoodzie.

Na koniec podzielę się jeszcze z Wami ciekawostką: wiedzieliście, że była wojna o kabanosy? Między Polską a Niemcami, w 2010 roku, kiedy nasi próbowali zarejestrować kabanosy w rejestrze Unii Europejskiej jako Gwarantowaną Tradycyjną Specjalność. Niemcy się zbulwersowali na ten fakt i stwierdzili, że to im popsuje rynek wędliniarski w ichniej ojczyźnie. Komisja Europejska na szczęście rozstrzygnęła spór na naszą korzyść, a od siebie dodam, że polski kabanos (rejestrowany czy nie) nie ma najmniejszych szans Giermańcom wędlin zepsuć, bo je zostawia za sobą o lata świetlne pod względem jakości i smaku…
źródła obrazków: tapetus.pl, goldenline.pl, 7dom.pl