Wielu moich znajomych lubi w wakacje jeździć w tropiki i tam się zesmażać na frytki, bo to podobno bardzo przyjemna sprawa, no a poza tym można się w towarzystwie potem pochwalić gdzie to się nie było i jakie drinki się żłopało leżąc na plaży. Osobiście uważam, że nie ma najmniejszej potrzeby wyjeżdżać gdziekolwiek tylko po to, żeby tam łapać „egzotyczną” opaleniznę, bo równie dobrą można sobie sprawić nie wyściubiając nosa poza nasz piękny kraj. Lato jest tak gorące (przynajmniej w moim odczuciu), że naprawdę nie mam chęci się dokądkolwiek ruszać. No, może poza jednym miejscem w moim domu, które sobie specjalnie z myślą o tegorocznym lecie podrasowałem.
Wziąłem pod uwagę wszystkie za i przeciw, potem popytałem kilku co bardziej zaufanych znajomych, zadzwoniłem do przyjaciela i po męsku zdecydowałem, że sobie zafunduję kabinę prysznicową z hydromasażem. Zamiast inwestować tę kasę w zagraniczny wyjazd, o którym najpewniej bym i tak góra po dwóch tygodniach od powrotu zapomniał, kupiłem sobie zarąbisty gadżet, który mi będzie dawał mnóstwo przyjemności przez lata. Codziennie. Kiedy tylko zechcę. A szczególnie teraz, kiedy na zewnątrz nie idzie wytrzymać, a w mieszkaniu mam tylko troszkę chłodniej.
Oczywiście ci spośród moich znajomych, którzy nade wszystko preferują spędzanie wakacji (cytuję) „gdziekolwiek, byle nie tu”, pukają się znacząco w głowę i niektórzy nawet zaczęli coś przebąkiwać o kryzysie wieku średniego, ale ja wiem swoje. Poopalać się na plaży mogę sobie wyskakując nad Bałtyk (a znam kilka fajnych i mało zaludnionych miejsc), dobrego drinka wypiję w co najmniej kilku warszawskich knajpkach, a frajdy z prysznica i hydromasażu żadna wycieczka mi nie zastąpi. No i w mojej kabinie prysznicowej nikt nie będzie próbował mnie napaść, czego nie da się powiedzieć o niektórych wycieczkach, prawda?
źródła obrazków: www.reddit.com, emmanuelray.com, www.thesun.co.uk