Gdzieś tak z tydzień temu wypadło mi pojawić się w Lublinie i co najlepsze wcale nie na okoliczność pracy, tylko zwyczajnie w świecie się umówiłem na spotkanie z kumplem, który tam osiadł. Jak przyjechałem, to praktycznie od razu Franz* stwierdził, że musi mi pokazać jedno miejsce na Starówce i to koniecznie. Po drodze zgarnęliśmy jeszcze resztę ekipy (Franz ugadał się z kumplami od siebie z firmy) i we czterech wleźliśmy do niczym szczególnym się nie wyróżniającej z zewnątrz kamienicy na ulicy Złotej.
W środku na piętrze jest miejsce, które było celem naszej wyprawy: lokal o wiele mówiącej nazwie Let Me Out. I nie, nie jest to knajpa, broń Boże. Patent jest arcyciekawy, muszę przyznać, i chociaż na początku byłem sceptycznie nastawiony do całej imprezy, to jak tylko się zabawa zaczęła, w momencie mi przeszło. O co chodzi, zapytacie? Ano o to, żeby się wydostać z psychiatryka 🙂
Pomysł jest prosty: ekipa kilku osób jest zamykana w pokoju urządzonym jak gabinet psychiatryczny i ma za zadanie się stamtąd wydostać, rozwiązując rozmaite zagadki logiczne i zdobywając w ten sposób klucze lub kombinacje cyfr otwierających zamki szyfrowe. Aha, i ma się na to 45 minut. Niby proste, ale jak przyszło co do czego, to wcale tak różowo nie było, bo oprócz tych właściwych zagadek i przedmiotów potrzebnych do ich rozwiązania są też zmyłki: rzeczy tylko z pozoru przydatne, które mają za zadanie zastopować postęp ekipy. A same zagadki też jakieś proste nie są, o nie – żeby nie dawać za dużych spojlerów powiem tylko tyle, że na ten przykład wajcha ma wyłącznie jedno zastosowanie (choć byliśmy bardzo kreatywni, nie powiem), a zagadka z ultrafioletem w ogóle żyłuje szare komórki na maksa.
Udało się nam wyjść w wyznaczonym czasie, coś tam nawet zostało na liczniku, a zabawa była tak przednia i tak nam poryła mózgi (czasowo, na szczęście), że potem siedząc przy świeżo uwarzonym piwku na Grodzkiej 15 wszędzie dookoła dostrzegaliśmy wzory, zagadki i szyfry… Jakbyście nie mieli kiedyś co robić, to się do któregoś Let Me Out wybierzcie – mają swoje oddziały w chyba każdym dużym mieście. Ja się na ten przykład już zasadzam na stołeczną siedzibę 🙂
Źródło obrazka: writingmidwifery.wordpress.com
______________________
* tak, dobrze się Wam wydaje, że Franz odziedziczył swoją ksywę po pewnym bohaterze polskiego kina akcji – i to nie z powodu podobieństwa fizycznego, ale swoistej „kwiecistości mowy”, że tak to ujmę 🙂