Przypuszczam, że większość ludzi kojarzy Spałę głównie z tego, że znajduje się tam wielki i nowoczesny ośrodek, w którym trenują nasi sportowcy-olimpijczycy. Przez długi czas i dla mnie Spała była tylko ciekawostką na mapie, ale któregoś razu tak ze dwa chyba lata temu znów tamtędy przejeżdżałem głodny jak wilk. Alternatywą dla zatrzymania się w jakimś punkcie gastronomicznym tutaj była stacja benzynowa w Tomaszowie Mazowieckim, gdzie wszamałbym hot-doga lub dwa, postanowiłem więc zaryzykować.
Zastosowałem starą i nie zawsze dającą dobre efekty metodę „wybierz lokal, który najbardziej się rzuca w oczy” i zaparkowałem przed budynkiem z szyldem „Karczma spalska”. Jak tylko wszedłem do środka, zdałem sobie sprawę z dwóch rzeczy: po pierwsze spodobał mi się taki swojski, nienarzucający się wystrój, a po drugie pięknie pachniało. Od razu wiedziałem, że zamówię dwudaniowy obiad, a jak tylko siadłem do stolika, podeszła kelnerka i podała mi menu oraz poinformowała, że tuż przy kominku stoi sobie swojski smalec i chleb, którymi należy się częstować w oczekiwaniu na realizację zamówienia.
I tu poległem – uwielbiam smalec, zwłaszcza dobrze przyprawiony (a ten taki był), uwielbiam dobre pieczywo (w życiu nie jadłem tak dobrego chleba jak tam), ale jak sobie wszamałem dwie kromki to zrozumiałem, że jednak dwóch dań w siebie nie wcisnę. A dodam, że wtedy bardzo odważnie zamówiłem barszcz z kołdunami i pierogi ruskie wierząc, że dam im radę… Skończyło się na tym, że zupę zjadłem na miejscu, zjadłem też jednego ruskiego na spróbunek, a resztę poprosiłem na wynos. Panie za barem miały ze mnie niezły ubaw, ale pierogi zapakowały, a ja teraz już za każdym razem zatrzymuję się w „Karczmie spalskiej”, jeśli tylko jestem w okolicy. I chlebek ze smalcem jem na deser 🙂
źródło obrazka: spala.pl