Jesień to taki dziwny czas, kiedy o szesnastej po południu robi się już ciemno, a na łepetynę ni stąd, ni zowąd zaczyna padać śnieg. Nic dziwnego, że w nastroju bardzo minorowym jechałem do Lublina i choć zapowiadało się, że całkiem nieźle zarobię na tym zleceniu, jakoś mi to humoru nie poprawiało za szczególnie. Nawet te niecałe 180 kilometrów trasy dłużyło się jak siedem nieszczęść i chyba tylko cudem się za kółkiem nie pospałem i dojechałem bez problemu na miejsce.
Roboty miałem tyle, co nic i faktycznie opłaciło się z nawiązką pod względem finansowym, ale coś mi cały czas nie grało, więc polazłem na kawę na Starówkę – i to jedna z tych kilku rzeczy, które w Lublinie lubię: oni mają piękniejącą w oczach Starówkę, my w „stolycy” Stare Miasto… z lat pięćdziesiątych XX wieku. Gdzieś tam po drodze z kawy do auta wypatrzyłem informację, że na KUL-u będzie koncert zespołu „U studni”, w którego składzie znajdują się muzycy dawnego „Starego Dobrego Małżeństwa”. I to mnie zmusiło do pierwszej refleksji: dotarło do mnie, że nawet nie mam pojęcia, że „SDM” się rozpadł, a przecież kiedyś pasjami słuchałem ich piosenek. „Żałosne”, pomyślałem.
Konsultacja z zegarkiem wykazała, że jak się sprężę, to pewnie zdążę na koncert, więc się nie zastanawiałem długo i pognałem na KUL. Daleko nie było (kolejny plus Lublina – niby duży, a jednak mały) i trochę zmachany wpadłem do sali akurat podczas zapowiedzi. Przycupnąłem gdzieś z dala od sceny, z tyłu sali, bo ludzi było mnóstwo (obstawiam jakiś tysiąc), a potem zaczęło się spotkanie z zespołem (sami tak to określili). Nawet nie wiem, kiedy minęły te dwie godziny i podczas czwartego bisu naszła mnie druga refleksja: że zdecydowanie zbyt rzadko daję sobie czas na takie właśnie rzeczy – nie macie pojęcia, jak odpocząłem i jaki uśmiechnięty wyszedłem z powrotem do rzeczywistości. A jakbyście mieli okazję się spotkać z ekipą „U studni”, to nawet nie myślcie za długo nad tym, po prostu pójdźcie tam, wyobraźcie sobie, że siedzicie u studni (tej esdeemowej) i nasiąkajcie poezją – mam takie przeczucie, że przyda się na tę zimę…