Pisałem już o kilku co bardziej ciekawych metodach stosowanych przez złodziei do pozbawiania kierowców ich samochodów, ale nie sądziłem, że temat będzie tak chwytliwy i w sumie na czasie. Wspominałem poprzednio, że nigdy nie należy wychodzić z założenia, że jesteśmy sprytniejsi od złodziei, bo nie jesteśmy – każdego dnia jest to udowadniane niemałej liczbie delikwentów, którzy uważali inaczej, a teraz jeżdżą MPK.
Na zadane mi niedawno pytanie, brzmiące „Ale po cholerę w ogóle kraść jakiś popularny samochód?” odpowiedź jest bardzo prosta, choć podam ją w formie pytania. Oto ono: jakie części zamienne wolicie kupować do swoich Pasków czy innych Reni? Używane, ale oryginalne? No i właśnie, teraz już wiecie, skąd się bierze przynajmniej część z tych części…
Wracając do tematu: dziś opiszę tylko jedna metodę, mianowicie „na monetę”. Rzecz jest banalnie łatwa do przeprowadzenia, a na dokładkę nie wymaga praktycznie żadnej ekwilibrystyki, śledzenia celu czy innych takich. Po prostu złodziej podchodzi do upatrzonego samochodu, podnosi leciutko klamkę od strony pasażera (z tyłu, bo to najlepsze miejsce) i wsuwa pomiędzy nią a karoserię czy wnętrze klamki niedużą monetę. I idzie sobie. Moneta zostaje sobie na cały dzień na przykład, a rano auto albo znika spod domu, albo jest dokumentnie ogołocone ze wszystkiego, co było w środku. Dlaczego? Bo centralny zamek nie wykrywa tak małej przeszkody, jaką jest moneta, więc sobie radośnie bipnie i z daleka będzie wszystko wyglądać picuś-glancuś, podczas gdy tak naprawdę klamka będzie cały czas otwarta. Fakt, że może to i dziwnie wygląda, jak po wyjściu z samochodu na parkingu zaczniecie obchodzić go dookoła i patrzeć na klamki, ale chyba lepiej przez 1 minutę wyglądać dziwnie, niż potem przez resztę życia być na siebie wściekłym, że się takiej pierdołki nie dopilnowało i kilkanaście albo kilkadziesiąt tysi poszło się kochać…
źródła obrazków: www.comparethebox.com, naijacelebrity.com.ng, thenewswheel.com